Nie było innego wyjścia, bo żeby utrzymać się na tym bardzo konkurencyjnym i mocno zależnym od wahań koniunktury rynku, były za małe, aby sprostać zagranicznym gigantom. Metod dojścia do prywatyzacji polskiej chemii było aż za dużo.

Apetyt na stanie się centrum takiej konsolidacji miały dwie częściowo sprywatyzowane, notowane już na giełdzie spółki: Puławy i Ciech. Zwłaszcza ten drugi miał duże szanse na realizację swoich planów, bo ówczesny prezes spółki cieszył się poparciem poprzedniego ministra skarbu Wojciecha Jasińskiego. Do przejęcia były: duży, należący do Orlenu, a więc pośrednio kontrolowany przez państwo, Anwil, również duże, ale osłabione roszczeniami związków zawodowych i częściowo sprywatyzowane Police oraz niewielkie zakłady azotowe w Tarnowie i Kędzierzynie.

Nikt wtedy nie przypuszczał, że wystarczy kilka lat, aby Tarnów wyrósł na chemicznego giganta przejmującego większych i silniejszych niegdyś konkurentów. Tak się składa, że minister Grad jest mocno związany z Tarnowem, jest posłem z tamtejszego okręgu.

Ot, przyczynek do dyskusji, czym kierują się politycy, kreując tzw. narodowych czempionów.

Najważniejsze by nie brakowało tu miejsca na rachunek ekonomiczny. Tylko  czysty biznes daje gwarancje  na przetrwanie i długofalowe zyski.