Prof. Witold M. Orłowski: Jedno życie kosztowało milion euro

O swojej nowej książce „Świat, który zachorował. Co nam przyniesie pandemia?" opowiada prof. Witold M. Orłowski.

Publikacja: 23.06.2020 21:00

Prof. Witold M. Orłowski: Jedno życie kosztowało milion euro

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Kiedy zaczął pan pisać tę książkę?

Zacząłem 25 marca, a wstępną wersję miałem 20 kwietnia.

Od razu wiedział pan, jak książka się skończy?

Generalne podejście do tego, co pisać, jak opisać, jakie są problemy, od początku się nie zmieniło.

Był pan przerażony tym, jaki obraz może na końcu książki wyjść?

Nie. Pisanie książki mnie uspokoiło. Przyglądałem się doświadczeniom z przeszłości. Epidemiom i pandemiom, które miały miejsce, również kryzysom gospodarczym. Doszedłem do wniosku, że końca świata nie będzie, nic na to nie wskazuje.

Czyli pisanie było dla pana terapią?

Tak. Stan zagrożenia i niewiedzy jest najgorszą rzeczą, jaka może się wydarzyć. Kiedy zacząłem się temu spokojnie przyglądać, to doszedłem do wniosku, że przed nami są bardzo ciężkie czasy, ale mimo wszystko nie przesadzajmy. Katastrofa globalna, epidemiologiczna, gospodarcza ani polityczna raczej nam nie zagraża. Oczywiście wiele zagrożeń może się w jakiejś skali zrealizować.

Pisze pan, że koronawirusowi towarzyszyło czterech jeźdźców: pandemia, recesja, kryzys finansowy i skutki polityczne. Który wywoła największe spustoszenia?

Nie wiadomo. Pierwszy jeździec już przejechał, jest z nami, sytuacja została opanowana. Drugi jeździec jest najpoważniejszy, nadchodzi recesja. Niektórzy mówią, że najgorsze już minęło, bo skończył się lockdown. Jednak wchodzimy w okres ciężkiej recesji, która będzie trwała wiele kwartałów. Mówimy o 5–10 proc. PKB. Rok temu nazwalibyśmy to katastrofą gospodarczą. Kiedy przedsiębiorstwa zaczną zwalniać ludzi, rząd nie będzie w stanie wspierać firm, to może dać ciężkie efekty. Może pojawić się dwucyfrowe bezrobocie.

Po tym jeźdźcu trup będzie słał się gęsto, a krew lała strumieniami?

Pewnie tak, chociaż nie dosłownie. Dzięki lockdownowi uratowano w Europie 3 mln ludzi przed śmiercią. Koszt gospodarczy tego wyniesie ponad 3 bln euro. Uratowanie jednego życia kosztowało 1 mln euro. To gigantyczny koszt gospodarczy.

I tu nadciąga trzeci jeździec: kryzys finansowy.

W 2009 r. przeżyliśmy najstraszliwszy kryzys, jaki pamiętamy – wywołany bankructwem jednego banku. Dzisiaj możemy mieć podobnej skali kryzys finansowy jako „deser" po gospodarczym. Włochy zaczynają pandemiczny kryzys z zadłużeniem 135 proc. PKB. Szacuje się, że w dwa lata dobiją do 170 proc. Czy to nie będzie sygnałem dla rynków finansowych, że Włochom grozi bankructwo? Jest też wiele firm, które będą bankrutować, zagrożone są banki. Jeśli nie uda się tego opanować, to możemy mieć powtórkę z kryzysu 2009 r. To wygląda przerażająco. Analiza przeszłości pokazuje, że pogłębienie dramatycznych kryzysów było wynikiem błędów w polityce gospodarczej.

Tu kłania się jeździec czwarty: konsekwencje polityczne.

Do tego nie musi dojść, ale są wspomnienia z historii. Konsekwencją wielkiego kryzysu lat 30. było załamanie demokracji w większości krajów Europy i dojście Hitlera do władzy. Zdesperowani ludzie, przy 30-proc. bezrobociu i załamaniu gospodarczym, byli gotowi wesprzeć skrajnego populistę. Skutkiem potężnego bezrobocia (w Polsce kilkanaście procent, ale w Hiszpanii będzie dobrze, jak skończy się na 25 proc.) jest wzrost poparcia dla populizmu i ksenofobii. Trzeba uważać, bo może to prowadzić do groźnych zmian politycznych. Mam nadzieję, że nie będzie tak katastrofalnych skutków jak w latach 30., ale musimy się z tym liczyć.

Jest jakiś sposób na powstrzymanie tych jeźdźców?

Tak. Trzeba studiować historię i nie popełniać drugi raz tych samych błędów. Mówię tylko o ryzykach, to nie jest pewne, że się stanie. Nie musi dojść do żadnej tragedii. Musimy ostrożnie wyciągać wnioski z przeszłości. Wszystkie odpowiedzialne siły polityczne muszą sobie zdać sprawę z tego, że gra jest o to, by nie dopuścić do władzy polityków z innej planety, którzy będą wzywać do przemocy, dezintegracji i odgradzania się murami. Kryzys zaczęty w 1929 r. kończył się po roku. W 1930 r. wydawało się, że gospodarka USA wraca na ścieżkę wzrostu, giełda odrobiła 60 proc. strat. W tym momencie popełniono fatalne błędy w polityce gospodarczej, np. dopuszczono do masowych bankructw banków i sięgnięto po protekcjonizm.

W naszej polityce gospodarczej zostały popełnione jakieś błędy?

Polityką gospodarczą z ostatnich lat nie byłem zachwycony. Zbytnio popuszczała pasa i motywowała do konsumowania, a nie oszczędzania. W ciągu ostatniego roku rząd przejadł wszelkie rezerwy. Mogliśmy być znacznie lepiej przygotowani do kryzysu. Na szczęście nie jesteśmy w bardzo złej sytuacji. Nasze zadłużenie jest niskie. Trzy lata temu ekonomiści mówili, żeby gromadzić rezerwy, a rząd twierdził, że to bzdury. A te nadwyżki by się nam przydały. Na szczęście wchodzimy w kryzys w stosunkowo dobrej sytuacji, jesteśmy blisko Niemiec, nie skłóciliśmy się z UE, co groziłoby odmową udziału we wspólnym przedsięwzięciach antykryzysowych. Mogło być znacznie gorzej. Jesteśmy w stosunkowo komfortowej sytuacji ułatwiającej radzenie sobie z kryzysem.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację