Nadchodzi 2012 rok. Niestety, nie jestem optymistycznie nastawiony do wydarzeń gospodarczych, jakie przyniesie. Obawiam się, że strefę euro czeka recesja, a Polskę silne spowolnienie wzrostu gospodarczego. Jednocześnie trzeba przyznać, że możliwość prognozowania jest ekstremalnie ograniczona. To, jak będzie wyglądał przyszły rok, zależy od starcia różnych sił, w którym jest duży element losowości.
W tych warunkach zaskakuje mnie słabość argumentów optymistów, czyli tych, którzy wierzą, że nie będzie źle. Na słuszne obawy, że rozkład strefy euro i słabość jej systemu bankowego będą uderzały w realną gospodarkę, odpowiadają często, że to czarnowidztwo i krakanie. I tyle. Rzadko można trafić na ciekawe argumenty wspierające pozytywny scenariusz.
Chciałbym więc w ten świąteczno-noworoczny czas wyciągnąć pomocną dłoń do optymistów i podrzucić im kilka argumentów w prezencie. Co może pójść źle, wiedzą już chyba nawet dzieci w przedszkolu. Spójrzmy natomiast, co może sprawić, że spowolnienie w Europie będzie łagodne.
Po pierwsze, Europa posiada wystarczającą ilość pieniędzy, żeby odsunąć widmo bankructwa któregoś z krajów czy banków dalej w przyszłość. A to oznacza, że nie będzie wybuchu na miarę upadku Lehman Brothers, który był katalizatorem ostatniej globalnej recesji. Jest fundusz stabilizacyjny, jest EBC, który, choć niechętnie, podkupuje znaczące ilości obligacji skarbowych. Nie jest to bazooka, ale niezły i celny sztucer.
Po drugie, może się osłabić euro, co pomogłoby zagrożonym krajom odzyskać konkurencyjność. Dzięki temu Włochy czy Hiszpania mogłyby zwiększyć eksport poza strefę euro, co pozwoliłoby im utrzymać wzrost PKB w okresie trudnych reform strukturalnych. To również sprzyjałoby wzrostowi zaufania na rynkach obligacji, a tym samym innych rynkach finansowych.