Ostatnio usłyszałem od szefa Moodys'a, że i tak wypadamy relatywnie coraz lepiej, bo innych wiarygodność spada. Powiedziałem mu, że my innym dobrze życzymy i nas to nie satysfakcjonuje. Jest w tym trochę czynników kulturowych. My zapomnieliśmy już o tym, ale wszyscy dookoła pamiętają, że Polska nieco ponad 20 lat temu była bankrutem.
Myśli pan, że część inwestorów zagranicznych uważa, że w Polsce biegają białe niedźwiedzie po ulicach?
Tak to już nie jest, ale wciąż nie docenia się siły polskiej gospodarki, dynamizmu polskich przedsiębiorców i tego, że jesteśmy bardziej stabilną gospodarką niż to wychodzi z modeli. Nawet zawodowi przepowiadacze kryzysu jakoś ostatnio przycichli. Strachy o tym, że polska gospodarka zmierza ku recesji powinniśmy odłożyć na bok. To oczywiście nie jest najpiękniejszy ze światów, skoro zwalnia gospodarka naszych partnerów handlowych. Ale to nie jest katastrofa i gorsze rzeczy przeżywaliśmy. Przedsiębiorcy powoli zaczną się przekonywać, że „sufit nam na głowę nie spadnie".
Agencje ratingowe biorą pod uwagę stabilność polityczną. Teraz większość koalicyjna w Sejmie opiera się na trzech posłach. Czy to może zwiększyć obawy rynków o przeprowadzenie reform?
Odejście posła Gibały jak na razie nie odbiło się zbyt szerokim echem na globalnych rynkach finansowych.
Ale czy spadające notowania PO nie osłabią zamiarów reformatorskich?
Zobaczymy. Trzymam kciuki za rządowymi propozycjami w sprawie wieku emerytalnego i mam nadzieję, że jeśli zostaną zmodyfikowane to nieznacznie. To nie ma znaczenia dla tegorocznego czy przyszłorocznego budżetu, ale ma wpływ na polską gospodarkę. Podniesie też prestiż kraju w oczach inwestorów.
Czy są następne reformy, które trzeba wdrożyć?
Prezes NBP nie powinien pouczać rządu w sprawach strukturalnych.
Spodziewa się pan, że rząd może zdecydować się na kolejne cięcie składki do OFE?
Nie sądzę, żeby konieczne były dalsze cięcia. Pojawiają się jednak głosy, czy ten system jest do utrzymania. Trzeba zrobić jednak wszystko, żeby wykorzystać potencjał rozwojowy w nim tkwiący. To jedyny zasób naszych długoterminowych oszczędności. On powinien być wykorzystany, a tak nie jest. No, bo gdzie OFE mają inwestować? Inwestują w rządowe papiery skarbowe zresztą szczerze mówiąc, to najrozsądniejsze w takich czasach.....
A może w gaz łupkowy powinny?
Nie wiem, czy w gaz łupkowy. U nas dopiero zaczyna się rozwijać rynek instrumentów dłużnych - nie tych państwowych. Dlaczego sektor prywatny nie za bardzo jest nimi zainteresowany? Można powiedzieć, że jest za łatwo. Ci, którzy mają dostęp do kredytu, mają dostęp do taniego pieniądza z zagranicy. Obecna struktura systemu bankowego więc tu nam nie pomaga. Polskie firmy kredytują się w bankach zagranicznych i właściwie po co miałyby wstępować na rynek z emisjami obligacji. Polska mogłaby jednak ten segment rozwijać i wtedy pula długoterminowych oszczędności byłaby lepiej wykorzystana z punktu widzenia gospodarki.
Czy NBP planuje zmusić banki by obniżyły opłaty interchange?
Mamy propozycję, aby banki zgodziły się na niższe zyski. Naciskamy na nie i pokazujemy, że wysokie interchange fee duszą rynek kart płatniczych nawet nie od strony konsumentów, tylko od strony drobnego biznesu, tam gdzie są terminale. Dziś sklepikarz modli się bym czasem kartą nie zapłacił, bo musi uiścić wysoką opłatę. Jeśli banki się nie zgodzą, to możliwa jest próba wprowadzenia zmian ustawowych nakazujących obniżki, o czym wspominał już resort finansów. Jak banki się nie zgodzą na kompromis, to ryzykują, że takiego rodzaju ustawowe rozwiązanie zostanie wprowadzone. Choć wiem, że nakazowe rozwiązanie może być mniej efektywne, bo instytucje finansowe mogą próbować odbić sobie straty w innych pozycjach i tam zwiększać opłaty.
Czy jakimś znakiem kryzysu nie jest fuzja BZ WBK i Kredyt Banku mająca znaczny wpływ na sektor bankowy?
To nie jest objaw kryzysu szczególnie, że KNF miała udział w tym procesie. To nie jest zaskoczenie dla nadzoru, który wysoko stawia poprzeczkę. Wszyscy się zaciekawili tym, że opowiada się za notowaniami Santandera na polskiej giełdzie, ale to jest mniej istotne niż np. zapewnienie płynności banku i finansowania frankowego portfela kredytowego Kredyt Banku. Ale i tu są rozwiązania. Jako kraj zatroszczyliśmy się o to.
Cieszy się pan zapewne z tego, że nadzór docisnął banki w sprawie kredytów walutowych.
Zawsze mówiłem, że kredyty walutowe to duże niebezpieczeństwo dla polskiej gospodarki. To jedno z podstawowych źródeł jej niestabilności, choć te źródła w ogóle nie są znaczące.
Jeśli sytuacja na rynkach i w strefie euro się poprawia, to może zaczyna pan prognozować kiedy Polska wejdzie do euro.
Kiedyś powiedziałem, że za mojej kadencji to chyba „nie". Chodziło mi o to, że nie nastąpi to tak szybko. I pojechałem potem za granicę i wszyscy zaczęli mnie o to pytać: czy jestem przeciwnikiem euro?. Dziś trochę inaczej widzimy warunki funkcjonowania w euro, chodzi nie tylko o spełnienie kryteriów z Maastricht. Chodzi o to by mieć bardziej dojrzałą i odporną na „boom-bust cycle", bo co oznaczy wejście do eurostrefy? Gwałtowne obniżenie stóp procentowych. Piękna sprawa, ci którzy mają kredyty w złotych, zobaczyliby niższe oprocentowanie. Ale pamiętajmy, że zmienia się też strefa euro. Ona będzie się bardziej integrować, tworzyć atrybuty państwa, już dziś proces nadzoru ekonomicznego jest bardziej aktywny, a w przyszłości ten nadzorca będzie mówił krajom co mają robić np. w polityce społecznej czy płacowej. To już będzie bardzo poważna interwencja zewnętrzna, zresztą konieczna by euro przetrwało. Więc, za kilka lat staniemy przed dylematem, chyba nawet ostrzejszym niż dziś. A wejście do euro będzie trudniejsze także ze względów psychologicznych, choć pozostawanie poza strefą też będzie trudniejsze, bo będzie oznaczało coraz większą marginalizację. Kiedyś przyjdzie nam podjąć te decyzje. Nie zazdroszczę tym, którzy będą musieli to robić.