Korzystne hamowanie Chin

Lawrence Chia | Partner zarządzający, współprzewodniczący Global Chinese Services Group, Deloitte

Publikacja: 25.04.2012 05:44

Korzystne hamowanie Chin

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

W połowie kwietnia Chiny zdecydowały się na poszerzenie dopuszczanego pasma wahań kursu juana wobec dolara z 0,5 do 1 proc. w każdą  stronę względem ustalanego codziennie poziomu. Czy to sygnał,  że Pekin przyspiesza z reformą swojego systemu walutowego, czy tylko ustępstwo przed szczytem G20?

Chiny dobrze wiedzą, że muszą umiędzynarodowić  juana i od dawna mają to w planach. Tego wymaga ich status drugiej, a wkrótce zapewne największej gospodarki świata, będącej dla wielu państw głównym partnerem handlowym. Prowadzenie na taką skalę handlu za pośrednictwem trzeciej waluty - dolara - nie ma żadnego sensu i jest kosztowne. Dlatego Pekin sporo już zrobił, aby juana zinternacjonalizować, np. umożliwiając zagranicznym spółkom emitowanie obligacji w tej walucie (dim sum bonds) i wprowadzając na chińskie giełdy kilkanaście juanowych par walutowych. Najważniejszym krokiem będzie jednak całkowite uwolnienie kursu juana, co jest tożsame z pełnym otwarciem gospodarki, która wciąż jest w dużej mierze planowana. Tego nie da się zrobić z dnia na dzień, co Polska – która ma za sobą historię transformacji ustrojowej - dobrze rozumie.

Kiedy chińska waluta będzie w pełni wymienialna a jej kurs płynny?

Rozszerzenie dopuszczalnego pasma wahań kursu juana sugeruje, że jego uwolnienie jest coraz bliższe. Choć USA nadal sądzą, że kurs chińskiej waluty jest zaniżony, dając chińskim eksporterom nieuczciwą przewagę konkurencyjną, niewykluczone, że tak naprawdę kurs ten zbliża się do poziomu rynkowego. Wskazuje na to m.in. fakt, że Chiny ograniczają swoje zaangażowanie w amerykańskie obligacje, których kupowanie służyło do kontrolowania kursu juana wobec dolara. Teraz Pekin będzie mógł sprawdzić, czy faktycznie tak jest: jeśli kurs chińskiej waluty będzie się utrzymywał przy górnej granicy pasma wahań, będzie to znak, że rynek wciąż uważa ją za niedowartościowaną. Jeśli stanie się inaczej, będzie to znak, że kurs jest już w równowadze. A to zmniejszy obawy Chin przed pełnym uwolnieniem swojej waluty.

Trzeba przyznać, że Zachód wysuwa pod adresem Chin sprzeczne żądania. Z jednej strony chciałby, aby kurs juana byłby wyższy, z drugiej zaś liczy na to, że Pekin będzie kupował amerykańskie i europejskie obligacje. A przecież te zakupy są możliwe tylko dzięki temu, że Pekin ma ogromne rezerwy walutowe, będące głównie efektem jego dotychczasowej polityki kursowej...

Według mnie, te sprzeczne oczekiwania pokazują tylko, jak mocno Chiny są już zintegrowane ze światową gospodarką  i jak istotną odgrywają w niej rolę. Inaczej nie sposób ich zrozumieć.

Chiny próbują zmienić model rozwoju swojej gospodarki, aby w większym stopniu opierał się on na popycie wewnętrznym, zamiast na eksporcie. W Japonii podobna transformacja gospodarki zakończyła się bańką na rynku nieruchomości, jej pęknięciem, a następnie wieloletnią stagnacją. Na ile uzasadnione są obawy, ze i w Chinach nie obędzie się bez kryzysu?

Jak dotąd transformacja przebiegała bardzo sprawnie i nie mam pewności, czy porównywanie tego procesu z doświadczeniami Japonii jest słuszne. Gdy doszło tam do kryzysu, był to znacznie zamożniejszy kraj, niż dziś Chiny, a zarazem znacznie mniej ludny. Dlatego gdy próbowano tam rozruszać popyt wewnętrzny inwestycjami, szybko nadmuchano bańkę budowlaną. W Chinach zaś inwestycje koncentrują się na regionach wciąż niedorozwiniętych, mających ogromne potrzeby infrastrukturalne. Gdy w najnowszym planie pięcioletnim (na lata 2011-2016 – red.) Pekin pisze o inwestowaniu na zachodzie, nie ma na myśli USA, tylko własne prowincje, takie jak Syczuan, która ma 120-milionową populację!

Skąd więc rozpowszechnione obawy, że Chinom grozi twarde lądowanie gospodarki? Te obawy można wyjaśnić tak, że źródłem kryzysów są zawsze nadmiernie rozbudowane moce produkcyjne, a w Chinach nie brak sektorów, którym to grozi. Ale chińskie władze to wiedzą i starają się w kontrolowany sposób schłodzić niektóre obszary gospodarki. Nie myślą już o wzroście gospodarczym dla samego wzrostu, lecz o tzw. wzroście inkluzywnym. Chodzi o to, żeby był on odczuwalny przez przeciętnego Chińczyka, a w tym celu rozwijać musi się służba zdrowia, system edukacyjny itd., a nie tylko infrastruktura. Siłą rzeczy, takie inkluzywne inwestycje będą owocowały wolniej, niż dotychczasowe, a gospodarka Chin nieco wyhamuje. Na dłuższą metę będzie to jednak dla niej korzystne.

To może sprecyzujmy, co twarde lądowanie miałoby oznaczać. Bo w niedawnym sondażu portalu MarketWatch część  ekonomistów określała w ten sposób już spadek tempa wzrostu chińskiej gospodarki do 7,5 proc....

Utarło się przekonanie, chińska gospodarka musi się rozwijać w tempie 8 procent rocznie, aby nie doszło tam do wybuchu społecznego niezadowolenia. Chińskie władze rzeczywiście mocno się tego obawiają i robią wszystko, aby poprawić jakość życia obywateli. Ale paradoksalnie, wymaga to m.in. ograniczenia inflacji, która jest skutkiem zbyt szybkiego tempa wzrostu. Sądzę jednak, że gdyby spadło ono poniżej 8 proc., władze tak kierowałyby swoimi wydatkami, aby nie było to odczuwalne.

Czy wobec tego, że chińskie społeczeństwo jest wciąż ubogie, Pekin może pozwolić sobie na wspieranie zamożnych, ale pogrążonych w kryzysie państw strefy euro, na co liczy wielu europejskich polityków?

Chińskie władze są bardzo zaniepokojone sytuacją w strefie euro. W tej walucie ulokowanych jest 25 proc. rezerw walutowych Chin, sięgających 3,2 bln USD. Wspieranie eurolandu leży więc w interesie Pekinu. Ale tradycyjnie, niechętnie udziela on takiej pomocy za pośrednictwem MFW czy po przez zakupy obligacji skarbowych. To m.in. z powodu tego, jak traktowany jest on na arenie międzynarodowej. Przecież Chiny – druga największa gospodarka świata – nie jest nawet w G7 i mają niższą ocenę wiarygodności kredytowej niż Hiszpania, która jest niemal bankrutem.

Natomiast Chiny są skłonne pomagać innym krajom poprzez inwestycje. Przykładowo, trzy lata temu prezydent Hu Jintao zapowiedział, że chińskie firmy zainwestują w Ameryce Łacińskiej 100 mld USD. I tak w niedawnym artykule w Financial Times donosił, że państwowe banki chińskie pożyczyły od 2005 roku ponad  75 mld USD krajom Ameryki Łacińskiej. W roku 2010 pożyczyły więcej niż Bank Światowy, Inter-American Bankj i amerykański Ex-Im Bank razem wzięte. Jeśli liczyć nie tylko bezpośrednie inwestycje, ale też np. pożyczki dla latynoamerykańskich firm, ten próg został już przekroczony. Chiny sporo inwestują też w Afryce, co jest tam wyraźnie widoczne w postaci nowych dróg, lotnisk, elektrowni itp. Jestem przekonany, że USA przekazują Afryce więcej pieniędzy, ale ponieważ nie ma to formy inwestycji, tylko „pomocy", efektem są czołgi, broń i wojny. Myślę, że Europie też Chiny będą pomagać po prostu tam inwestując.

Te inwestycje wszędzie budzą jednak kontrowersje. Wskazuje się np., że konkurencja ze strony chińskich, państwowych w większości przedsiębiorstw, które mają dzięki temu dostęp do nieograniczonych linii kredytowych, nie jest do końca uczciwa. Ten wątek pojawił się w Polsce, gdy zamiar wejścia na nasz rynek ogłosiły dwa chińskie banki.

Nie zaprzeczam, że jest w tym sporo prawdy. Ale to się powoli zmienia: dziś w Chinach około 40-45 proc. PKB tworzą firmy prywatne, podczas gdy jeszcze 20 lat temu takich firm praktycznie nie było. Na przykład całkowicie prywatna spółka Huawei, obecna także w Polsce, na rodzimym rynku skutecznie konkuruje z firmami państwowymi, które zresztą również ze sobą rywalizują. Banki, o których mowa – ICBC i Bank of China – też zostały już częściowo sprywatyzowane, choć nadal kontroluje je Pekin.

Inną kwestią jest, że wiele firm z Chin nigdy nie mogłoby działać za granicą, gdyby nie to, że kredyty mają z rodzimych banków. Nauczony kryzysem azjatyckim z końca lat 90. Pekin nie chce bowiem, aby chińskie firmy miały zagraniczne długi.

A co z zarzutem, że Chiny nie są tak otwarte na zachodnie inwestycje, jak Zachód na chińskie?

Dekadę temu Chiny były za to mocno krytykowane i w efekcie bardziej otworzyły się na zachodni kapitał. Sprzedały np. zachodnim inwestorom udziały w wielu bankach. I okazało się, że nie byli oni zainteresowani pomocą w rozwijaniu tych banków. Gdy tylko udziały te odpowiednio podrożały, ci inwestorzy w większości po prostu je sprzedali, inkasując zyski. Pekin ma sporo racji, że nie życzy sobie takich inwestycji, skoro kapitał na rozwój chińskie firmy mogą czerpać ze źródeł wewnętrznych takich jak m.in. z państwowego funduszu inwestycyjnego CIC. Inną kwestią jest, że Zachód wcale nie jest tak otwarty na inwestycje i konkurencję firm z Państwa Środka, jak deklaruje. Przykładowo, w trakcie ostatniego kryzysu USA ratowały swoje banki przed bankructwem, zamiast pozwolić im upaść, jak przystało na kraj oskarżający inne państwa, że zaburzają konkurencję. Mało kto zdaje sobie sprawę także z tego, że amerykański rząd odrzuca 75 proc. wniosków chińskich firm, także prywatnych, o pozwolenie na inwestycje w branży technologicznej. Nalepszym tego przykładem jest nie- możność firmy Huawei zrealizowania inwestycji w Stanach Zjednoczonych.

Może to wynik obaw, że chińskie firmy inwestują na Zachodzie tylko po to, aby podpatrzyć technologię, aby zdobyć know-how? Często można usłyszeć zarzut, że inwestycje te są motywowane politycznie, że wcale nie chodzi w nich o stopę zwrotu.

Muszę przyznać, że jest w nim ziarno prawdy. Ale nie przesadzajmy z tym brakiem innowacyjności Chin, który zmusza je rzekomo do kopiowania wszystkiego. Wystarczy sięgnąć nieco w przeszłość. Do XVII w. była to największa gospodarka świata i zarazem źródło większości wynalazków takich jak proch strzelniczy, kompas, druk i paier, aby wymienić tylko niektóre.

Dziś, gdy Chiny wracają na scenę międzynarodową, rzeczywiście sukces wielu chińskich inwestycji jest mierzony inaczej, niż stopą zwrotu. To w pewnym sensie efekt uboczny tego, że Pekin chce, aby niektóre firmy stały się przedsiębiorstwami globalnymi, odpowiadającymi pozycji chińskiej gospodarki. Te firmy konkurują ze sobą o ten status, próbując rozwijać się na możliwie wielu rynkach, dążąc do powiększania za wszelką cenę aktywów. Często odbywa się to kosztem rentowności, na co firmy te, dopóki są państwowe, mogą sobie pozwolić.

Jakie sektory polskiej gospodarki są z perspektywy chińskich inwestorów najbardziej atrakcyjne?

To, że w Polsce chcą działać dwa chińskie banki pokazuje, że jest to z perspektywy innych chińskich firm ważny rynek. Bo te banki starają się być obecne tam, gdzie ich klienci – czyli chińskie spółki. Pekin dał już do zrozumienia, że Europa będzie głównym obszarem chińskich inwestycji. A Polska jest interesująca, bo wydaje się stabilną gospodarką, o dobrze rozwiniętym sektorze finansowym, nie należącą do strefy euro – co ostatnio stało się atutem. Przede wszystkim jednak, Polska stanowi centrum swojego regionu. Chińskie firmy będą więc siłą rzeczy traktowały ją jako centrum logistyczne, transportowe. Ale będą też inwestowały w sektorach, które już teraz są w Polsce dobrze rozwinięte.

A co Polskie firmy mogą eksportować do Chin? Istnieje stereotyp, że produkty zaawansowane technologicznie eksportuje się tam tylko raz, bo potem lokalne firmy je kopiują.

Problem ochrony własności intelektualnej faktycznie w Chinach istnieje. ale od 2001 r., gdy przystąpiły one do Światowej Organizacji Handlu (WTO), sytuacja powoli się poprawia. Dzięki temu powstały w Chinach sądy arbitrażowe, pojawiły się przepisy antymonopolowe itd. Wiele firm odstrasza warunek, który Pekin często stawia: aby to, co jest w Chinach sprzedawane, było tam także częściowo produkowane. Ale wielkość chińskiego rynku i jego potencjał osłabia te opory.

W połowie kwietnia Chiny zdecydowały się na poszerzenie dopuszczanego pasma wahań kursu juana wobec dolara z 0,5 do 1 proc. w każdą  stronę względem ustalanego codziennie poziomu. Czy to sygnał,  że Pekin przyspiesza z reformą swojego systemu walutowego, czy tylko ustępstwo przed szczytem G20?

Chiny dobrze wiedzą, że muszą umiędzynarodowić  juana i od dawna mają to w planach. Tego wymaga ich status drugiej, a wkrótce zapewne największej gospodarki świata, będącej dla wielu państw głównym partnerem handlowym. Prowadzenie na taką skalę handlu za pośrednictwem trzeciej waluty - dolara - nie ma żadnego sensu i jest kosztowne. Dlatego Pekin sporo już zrobił, aby juana zinternacjonalizować, np. umożliwiając zagranicznym spółkom emitowanie obligacji w tej walucie (dim sum bonds) i wprowadzając na chińskie giełdy kilkanaście juanowych par walutowych. Najważniejszym krokiem będzie jednak całkowite uwolnienie kursu juana, co jest tożsame z pełnym otwarciem gospodarki, która wciąż jest w dużej mierze planowana. Tego nie da się zrobić z dnia na dzień, co Polska – która ma za sobą historię transformacji ustrojowej - dobrze rozumie.

Pozostało 91% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił