Europa potrzebuje pogramu oddłużeniowego

Strefa euro potrzebuje funduszu oddłużeniowego oraz planu gospodarczej reanimacji. Inaczej nie zdoła udźwignąć długu, który ją przygniata – piszą przedstawiciele The Boston Consulting Group

Publikacja: 15.05.2012 03:21

Europa potrzebuje pogramu oddłużeniowego

Foto: Bloomberg

Red

Najwyższy czas, by rządy krajów strefy euro przyjęły do wiadomości fakt, że nie mają szans spłacić swojego zadłużenia. Dlaczego? Istnieje pewna naturalna bariera długu publicznego, który bezpiecznie może obsługiwać gospodarka bez wpadania w pętlę zadłużenia. Wynosi ona 60 proc. PKB. W krajach strefy euro średni poziom zadłużenia do PKB wynosi 80 proc. Włochy i Irlandia przekraczają 100 proc. Grecja – 120 proc.

Koło ratunkowe bezwzględnie potrzebne

Gdyby Europa miała wrócić do zdrowego poziomu poniżej 60 proc., musiałaby pozbyć się długu wartego 3,7 bln euro, czyli równowartości jednej trzeciej rocznego PKB Unii. 3,7 bln euro w monetach po 1 euro waży 27 mln 750 tys. ton. 85 kg w przeliczeniu na każdego mieszkańca strefy euro – łącznie tyle, ile waży 2775 wież Eiffla lub 462 Titaniki!

Chodzi o przyszłość największego projektu integracyjnego w historii kontynentu, który wcześniej przez wieki rozdzierały konflikty i wojny

Sporo. Ale nawet, gdyby jakimś sposobem kraje strefy euro zdołały zrzucić z siebie tak potężny ciężar, to i tak nie rozwiązałoby to ich problemów. Długi przygniatają również europejskich przedsiębiorców i konsumentów, dusząc popyt i wzrost gospodarczy.

Jedno jest pewne: strefa euro potrzebuje koła ratunkowego. Problem w tym, że sama musi sobie je zorganizować. W ocenie BCG najlepszym rozwiązaniem byłoby utworzenie wspólnego, europejskiego funduszu oddłużeniowego. Rządy mogłyby przenieść tą część zadłużenia, której nie są w stanie obsługiwać. Taka pula długu nie byłaby już przypisana do konkretnego państwa, tylko do całej strefy euro, a wszystkie rządy ponosiłyby za nią odpowiedzialność na zasadzie solidarności. Najbardziej zadłużone kraje mogłyby uzyskać finansowanie na znacznie lepszych warunkach niż obecnie, bo ich wiarygodność w oczach rynków podnosiłby udział Niemiec czy Holandii.

W krótkiej perspektywie skutki rozpadu strefy euro byłyby katastrofalne

Konieczne reformy

Oczywiście, nie mówimy o pomocy bezwarunkowej. Za przystąpienie do funduszu zadłużone rządy musiałyby zapłacić wysoką cenę: zobowiązać się do przeprowadzenia głębokich reform strukturalnych. Grecy, Hiszpanie czy Włosi musieliby zadeklarować, że będą pracować za mniej i dążyć do uelastycznienia europejskiego rynku pracy. Wszystko po to, by pobudzić wzrost gospodarczy i odbudować konkurencyjność tzw. peryferyjnych państw strefy euro. Nie obejdzie się też bez wzrostu inflacji, która sprawi, że spadnie realna wartość długu państw, wynagrodzenia na południu Europy zaczną realnie spadać, a jednocześnie zwiększy się konsumpcja na bogatej Północy.

Jesteśmy przygotowani na to, że plan oddłużenia, który opracowaliśmy, nie spotka się z powszechnym aplauzem.

Bo dlaczego Niemcy mieliby płacić za to, że Grecy i Włosi przez lata balowali i nawet nie raczyli zaprosić ich na przyjęcie?

Ale prowadząc tę dyskusję wszyscy powinniśmy pamiętać o tym, o jaką stawkę gramy. Chodzi o przyszłość największego projektu integracyjnego w historii kontynentu, który wcześniej przez wieki rozdzierały konflikty i wojny.

Kluczowe momenty

Jeśli teraz Europie zabraknie solidarności i bogaci odwrócą się plecami, dłużnicy, w obawie przed wieloletnią recesją, drastycznymi cięciami wydatków i niepokojami społecznymi, mogą wybrać łatwiejszą drogę i spróbować wyjść z unii walutowej.

Historia widziała już wiele takich przypadków – tylko w drugiej połowie XX wieku odnotowano ich ponad 100. Jest to kierunek kuszący, bo dla wielu państw ogłoszenie bankructwa i wprowadzenie własnej waluty okazało się pierwszym krokiem gospodarczego rozwoju. Argentynie, Indonezji czy Rosji wystarczyły dwa lata, by po ogłoszeniu niewypłacalności wrócić na ścieżkę wzrostu. Dlatego pójście w ich ślady i ogłoszenie bankructwa może wydawać się europejskim dłużnikom kuszącym scenariuszem i, najprawdopodobniej, w średniookresowej perspektywie przyniosłoby im to wiele korzyści.

Problem w tym, że w krótkiej perspektywie skutki rozpadu strefy euro byłyby katastrofalne.

W pierwszej fazie bylibyśmy świadkami ruiny europejskiego dobrobytu, fali bankructw  i załamania społecznego w Europie, w kolejnej – załamania gospodarczego, które od strefy euro rozszerzyłoby się na większość krajów świata. A na taki scenariusz z pewnością Europy nie stać.

Najwyższy czas, by rządy krajów strefy euro przyjęły do wiadomości fakt, że nie mają szans spłacić swojego zadłużenia. Dlaczego? Istnieje pewna naturalna bariera długu publicznego, który bezpiecznie może obsługiwać gospodarka bez wpadania w pętlę zadłużenia. Wynosi ona 60 proc. PKB. W krajach strefy euro średni poziom zadłużenia do PKB wynosi 80 proc. Włochy i Irlandia przekraczają 100 proc. Grecja – 120 proc.

Koło ratunkowe bezwzględnie potrzebne

Pozostało 89% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację