Takich komentarzy nie brakowało przed głośnym, piątkowym debiutem portalu społecznościowego. Dziś Buffett – gdyby nie był taki skromny – mógłby triumfować. Ci, którzy jeszcze w czwartek ekscytowali się akcjami Facebooka nastawiając się na łatwy zarobek, dziś szukają winnych ich gwałtownej przeceny.
Dostało się m.in. bankowi Morgan Stanley, głównemu gwarantowi oferty, który jakoby podsycał facebookową gorączkę i sugerował, że popyt na walory tej spółki jest większy, niż faktycznie był. „Poszkodowanym" nie przychodzi do głowy, że bankowcy to tacy sami ludzie jak oni, których także mógł ponieść powszechny entuzjazm. Być może tak jak rzesze inwestorów dali się uwieść Markowi Zuckerbergowi i uwierzyli, że portale społecznościowe mają świetlane perspektywy.
Wiem, że dziś, po ostrym tąpnięciu notowań Facebooka, łatwo mówić, że właśnie tego należało oczekiwać, bo spółka była mocno przewartościowana. Ale przecież takich trzeźwych głosów nie brakowało też wcześniej. Ostrożność wobec spółki wchodzącej na giełdę z najwyższą w historii USA kapitalizacją zalecał choćby...Buffett.
Bo spółki kolejowe mają nad internetowymi jedną zasadniczą przewagę. Ich wyniki daje się z grubsza przewidywać. Nawet jeśli ich czas się kończy, bo – trzymając się przykładu – pojawiają się nowocześniejsze, szybsze i tańsze środki komunikacji, wiadomo mniej więcej, jak mogą one się do tego dostosować, albo jak szybko czeka je schyłek. Dotyczy to zresztą wszystkich firm, które oferują jakiś użyteczny produkt lub usługę. Także niektórych internetowych, dajmy na to Google'a czy Amazona. Nawet Apple, choć konkurencję w swojej branży wygrywa dzięki otaczającemu go kultowi, sprzedaje urządzenia przydatne.
A Facebook? Jak twierdzi Lionel Tiger, antropolog z Uniwersytetu Rutgers, sukces tego portalu bazuje na tym, że ludzie – podobnie jak inne naczelne – są zainteresowani sobą wzajemnie. Produktem, który oferuje Zuckerberg, jesteśmy my sami. Nasze profile na jego portalu są jak ekspozycje, poprzez które się reklamujemy, staramy się atrakcyjnie prezentować. Bo konsument, uważa Tiger, to już nie jest ktoś, kto czegoś potrzebuje, ale kto musi się utwierdzać w tym, kim jest. Portale społecznościowe na to pozwalają.