Posłowie PiS chcą, by państwo "dopełniło wszelkich starań, by zrekompensować rolnikom straty materialne oraz inne niedogodności". Chodzi o tych rolników, którym kontrahenci skupujący żywiec, zboże, owoce czy inne produkty nie wypłacili należnych pieniędzy – podał PAP. Okazuje się, że istnieje nawet „rządowy zespół ds. zwiększania przejrzystości rynku rolno-spożywczego", który m.in. pracuje nad stworzeniem Funduszu Gwarantowanych Świadczeń za Sprzedane Produkty Rolne (tak dosłownie). Z kolei minister transportu zapowiada „uchwalenie ustawy mającej rozwiązać problemy związane z regulowaniem przepływów pieniężnych między wykonawcami a podwykonawcami - nowe przepisy nałożą na wykonawcę inwestycji obowiązek przedstawienia gwarancji w wysokości 3 proc. kontraktu, z której strona publiczna mogłaby regulować ewentualne zaległości płatnicze wobec podwykonawców". W sprawie firmy budowlanej DSS rząd wypłaci podwykonawcom kwoty należne od bankruta, a potem będzie dochodzić swoich roszczeń u syndyka.
Można by powiedzieć: to miło, że rząd i posłowie są tacy troskliwi. Problem w tym, że za pieniądze podatników, bo przecież własnych nie mają.
Ale nie tylko to jest istotne. W Polsce co roku upada 700 spółek (to i tak niewiele). Dziesiątki tysięcy ludzi rozpoczyna działalność gospodarczą i jedna trzecia ich firm nie przeżywa nawet roku. Takie jest życie, taki jest biznes. Pytanie dlaczego wierzyciele tylko jednej z nich mają być spłaceni przez państwo? Czym firma budowlana p. Szymczaka, którą DSS zrobił w trąbę, różni się od kontrahentów 699 innych spółek, które zostawiły swoich dostawców na lodzie. Albo czym różni się producent rolny, którego narąbał pośrednik, od tysięcy innych producentów, którzy maja problemy z płatnościami od odbiorców swoich produktów?
Ryzyko, także ryzyko, że kontrahent zbankrutuje albo okaże się nieuczciwy, jest cechą każdego biznesu. To dlatego stopa zwrotu z kapitału włożonego w przedsiębiorstwo powinna być wyższa niż lokaty bankowej i na ogół tak się dzieje. Z tego samego powodu wynagrodzenie właściciela firmy powinno być znacznie wyższe niż na przykład urzędnika. I dokładnie z tego samego powodu państwo nie powinno – a tym bardziej selektywnie - przejmować i spłacać długów podmiotów gospodarczych. Wiara, że państwowymi regulacjami i dodatkowymi obciążeniami zlikwiduje się ryzyko występujące w biznesie świadczy jedynie o niezrozumieniu mechanizmów rynkowych i gotowości działania pod publikę na koszt podatników. Na marginesie - przewiduję spory kryzys w budownictwie już od jesieni tego roku z apogeum pod koniec przyszłego. Dziesiątki firm nie będą miały zleceń, najsłabsi zbankrutują. I co wtedy – też podatnicy mają ratować biedaków?
Proponowane rozwiązania i inne tego typu ingerencje państwa w rynek mogą zresztą przynieść odwrotny skutek od zamierzonego nasilając pokusę nadużycia i zwiększając skłonność do ryzykownych zachowań biznesowych np. podpisywania kontraktów z małowiarygodnymi partnerami. Czy brania kredytów, bez możliwości ich spłaty. I wbrew temu co napisał w ubiegłym tygodniu jeden z komentatorów „Rzeczpospolitej" państwo nie musi rozliczać się z zostawionymi na lodzie podwykonawcami. Jeśli to zrobi, to dlatego, że tak chcą politycy, a państwo ma zdolność zabierania pieniędzy jednym obywatelom, by dać drugim. Nie podoba mi się to.