Gdy kilka lat temu straszono nas ceną nawet 100 euro za emisje tony CO2, powszechnej panice wzrostów cen energii ulegali prawie wszyscy. Teraz, gdy prawa do emisji dwutlenku węgla kosztują 6-8 euro za tonę okazuje się, że to też źle. Czy ta matematyka jest naprawdę absurdalna, czy jednak tylko pozornie?
Tanie CO2 nie jest Brukseli na rękę, bo nie stymuluje inwestycji proekologicznych, a wciąż sprawia, że opłaca się produkować energię ze źródeł konwencjonalnych, w tym z najbardziej emisyjnego węgla. Unia więc w ramach swojej dekarbonizacyjnej krucjaty już myśli, jak sprawić, by zdjąć z rynku część uprawnień, bo to podniesie cenę. A jak ją podniesie, to i energia będzie droższa. Dobra ciocia Komisja Europejska zgodziła się co prawda łaskawie na system rekompensat dla branż energochłonnych, tyle, że w Polsce w latach 2013-2020 przedstawiciele tychże branż potrzebowaliby ok. 10 mld zł. A w polskim budżecie z aukcji praw do emisji w przyszłym roku znajdzie się ok. 0,5 mld zł, z czego i tak połowa musi pójść na ekoinwestycje oraz wsparcie na rachunki energetyczne dla najbiedniejszych rodzin.
Efekt? Koszty produkcji np. w hutach czy sektorze chemicznym pójdą w górę. A to znaczy, że produkty z tych branż będą droższe. A jak będą droższe, to pan zapłaci, pani zapłaci... Albo firmy przeniosą się poza UE i tam będą produkować nie tylko towary, ale i CO2. Dodając do tego CO2 z transportu produktów z powrotem do Europy, to ja za taką dekarbonizację naprawdę podziękuję.