Jak najwyższa wycena akcji w publicznej ofercie leży nie tylko w interesie emitenta, ale także domów maklerskich oferujących akcje. Ich zarobek to procent od wartości sprzedanych akcji. Nie należy się więc dziwić, że zatrudnieni przez emitenta sprzedawcy akcji starają się najlepiej jak umieją przekonać klientów, że towar wystawiony na sprzedaż jest pierwszej jakości i na dodatek niesamowicie atrakcyjny. Sprawą klienta jest to, czy ulegnie magii słów sprzedawcy, czy też samodzielnie, najlepiej jak potrafi, przeanalizuje wszystkie atuty i wady oferowanego towaru.
W przypadku Facebooka sprzedawcom udało się przekonać klientów, w tym inwestorów finansowych, że warto zapłacić za akcje wysoką cenę. To nie pierwsza taka sytuacja i zapewne nie ostatnia. I zdarza się nie tylko na zagranicznych giełdach, ale także na naszym rodzimym rynku.
Warto zauważyć, że nieudany debiut giełdowy Facebooka nie miał wpływu na rynkowe losy dziewięciu innych spółek, które weszły na Nasdaq w ostatnich trzech miesiącach. Jak na razie wszystkie one są na plusie. Powód wydaje się prosty: ich akcje były wycenione znacznie mniej agresywnie.
Giełdowa historia Facebooka wydaje się mieć dobre strony. Odnoszę wrażenie, że konsekwencją trwającego od debiutu spadku ceny akcji tej spółki jest to, że inwestorzy, także w Polsce, znów zaczęli czytać prospekty emisyjne i szukać w nich nie tylko opisanych czynników ryzyka, ale także pułapek sygnalizowanych między wierszami.
I przy okazji na nowo zaczęli samodzielnie i ostrożnie wyceniać wartość firm. Takie podejście sprawiło, że spółce O2 nie udało się uzyskać za akcje tyle, ile oczekiwał zarząd, którego członkowie są głównymi właścicielami internetowej firmy, i oferta niedoszła do skutku.