Minister Jacek Rostowski zapewnia nas, że w przyszłym roku recesji nie będzie. Może ma rację. Z jego prognozy wzrostu PKB w tym roku (2,5 proc.) wynika jednak, że liczy się ze znaczącym spowolnieniem.
Prosty rachunek wskazuje, że aby zejść do takiego poziomu, w drugim półroczu PKB musi powiększać się o nie więcej niż 1,8 proc. Przy założeniu, że sytuacja w Europie nie ulegnie większej poprawie (a to oznacza, że nad Wisłą dalej będzie się pogarszać), prognoza Ministerstwa Finansów wydaje się bardzo optymistyczna. A to dlatego, że wyłączamy zasadniczy motor rozwoju w ostatnich latach, jakim były wydatki publiczne.
Po solidnym zastrzyku popytowym, jakim było powiększenie długu publicznego w ciągu trzech lat o 350 mld zł, weszliśmy w fazę, w której budżet zaczyna mieć ujemny wpływ na wielkość produkcji. Paradoks polega na tym, że dzieje się to w momencie, gdy dodatkowy bodziec dla słabnącej gospodarki byłby bardzo potrzebny i co więcej – stosunkowo tani.
W latach rozpasania pożyczaliśmy bardzo drogo i obecnie koszt obsługi naszego zadłużenia (5,4 proc.) należy do najwyższych w UE (po Rumunii). Dzisiaj nasz kraj cieszy się wielkim zainteresowaniem inwestorów i oprocentowanie obligacji leci na łeb i szyję. Mało pożyczając nie wykorzystujemy tego czynnika kreacji kapitału. A dodatkowo ponosimy koszt związany z umocnieniem złotego, co nie wpływa dodatnio na rozmiary eksportu. Można przypuszczać, że osłabienie popytu na zachodzie Europy wcale nie musi oznaczać spadku naszego eksportu, bo skąpi mieszkańcy tamtych krajów w czasie kryzysu chętniej kupują towary z niższej półki.
Cóż jednak robić! Z keynesowskim podkręcaniem koniunktury bodźcami fiskalnymi musimy się pożegnać, bo w 2013 roku rząd chce obniżyć deficyt sektora finansów publicznych do 2,2 proc., w 2014 roku – do 1,6 proc., a w 2015 roku – do 0,9 proc. PKB. Nie bardzo widzę ekonomiczny sens w polityce UE wymuszającej takie zacieśnienie fiskalne. Niewypłacalność Polsce nie grozi, a utrzymanie dodatniej dynamiki ma wpływ na sytuację w Europie. Cóż jednak robić? Nie dość, że weszliśmy między wrony, to jeszcze w krakaniu chcemy być prymusem.