Sandy a gospodarka

Huragan Sandy uderzył z dużym impetem w wybrzeże USA, zamrażając działanie Wall Street, odcinając miliony ludzi od prądu i powodując szkody idące w miliardy dolarów

Aktualizacja: 02.11.2012 02:36 Publikacja: 02.11.2012 02:35

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Foto: Fotorzepa, Radosław Pasterski Radosław Pasterski

Ale wygląda na to, że ani nie zachwiał rynkami, ani nie utopił niczyich szans w wyborach prezydenckich. Z dużej chmury spadł więc umiarkowany deszcz, przynajmniej z finansowego punktu widzenia.

Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że sytuacja na rynkach nie jest dziś tak nerwowa, jak była jeszcze kilka miesięcy temu. Amerykańska gospodarka na razie trzyma się całkiem nieźle (a przynajmniej tak twierdzą zachwyceni nowym dodrukiem pieniądza analitycy rynkowi), w Europie zaczynają się wreszcie formować zręby porozumienia w sprawie oszczędnościowo-ratunkowej mieszanki, za pomocą której Hiszpania ma być uchroniona przed bankructwem, a strefa euro ustabilizowana.

Ciekawe, że owo uspokojenie nastrojów nie ma nic wspólnego z trwałym rozwiązaniem problemów, a raczej z doraźnym załataniem dziur. Ale cóż – huragan też ma znaczenie raczej krótkookresowe, więc doraźne łaty wystarczą.

Jeszcze kilka miesięcy temu mielibyśmy do czynienia ze standardowym wybuchem paniki – spadkiem na giełdach, znacznym osłabieniem walut z rynków wschodzących. Dziś mamy reakcje dość spokojne, choć przecież 20 mld dol. strat to żaden powód do radości.

Po drugie jednak – i ważniejsze – różnego typu katastrofy żywiołowe w dość perwersyjny sposób oddziałują na sytuację gospodarczą. Huragany, powodzie i wojny powodują oczywiście duże straty w majątku narodowym, a zatem negatywnie wpływają na poziom życia ludzi (bo poziom życia zależy zarówno od dochodu, jak i zgromadzonego majątku).

Ale jednocześnie usuwanie skutków takich katastrof powoduje (paradoksalnie) nie spadek, ale wzrost aktywności gospodarczej. A ponieważ PKB mierzy właśnie poziom aktywności gospodarczej, więc najprawdopodobniej Sandy przyczyni się do krótkookresowego przyspieszenia amerykańskiego PKB (nie da się ukryć, że w tym miejscu statystyka i poczucie zdrowego rozsądku nieco się nam rozjeżdżają.

Przykładowo, poziom PKB w bombardowanej przez Luftwaffe Wielkiej Brytanii był w roku 1940 znacznie wyższy niż w latach poprzednich – choć ludziom wcale się lepiej nie żyło, po prostu znacznie wyższa była produkcja zbrojeniowa).

Słowem, na krótką metę Sandy paradoksalnie przyniesie raczej dobre wiadomości, a nie złe, bo nawet jeśli wybory wygra nastawiony na redukcję deficytu Mitt Romney – i tak rząd federalny będzie na razie musiał wydać jeszcze więcej pieniędzy na usuwanie skutków kataklizmu.

Oczywiście, że na dłuższą metę zdrowego rozsądku zagłuszyć się nie da. Katastrofa żywiołowa spowoduje spadek poziomu życia wielu Amerykanów, więc długookresowo ograniczy ich wydatki.

Wydatki rządowe wprawdzie na krótko wzrosną, ale ceną za to będzie wzrost długu publicznego, a więc wiszącego nad głową narodu potężnego problemu, którego rozwiązanie będzie z pewnością niełatwe i bolesne. Firmy ubezpieczeniowe poniosą dotkliwe straty, które z pewnością odbiją się na ich giełdowej wartości. A problemy finansowe i Ameryki, i Europy, mimo czasowego uspokojenia, pozostają ogromne.

Ale jak już nieraz pisałem – rynki nie żyją rozmyślaniami o długim okresie, tylko o najbliższych dniach i miesiącach. A tu huragan Sandy aż takich spustoszeń nie uczynił.

Ale wygląda na to, że ani nie zachwiał rynkami, ani nie utopił niczyich szans w wyborach prezydenckich. Z dużej chmury spadł więc umiarkowany deszcz, przynajmniej z finansowego punktu widzenia.

Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że sytuacja na rynkach nie jest dziś tak nerwowa, jak była jeszcze kilka miesięcy temu. Amerykańska gospodarka na razie trzyma się całkiem nieźle (a przynajmniej tak twierdzą zachwyceni nowym dodrukiem pieniądza analitycy rynkowi), w Europie zaczynają się wreszcie formować zręby porozumienia w sprawie oszczędnościowo-ratunkowej mieszanki, za pomocą której Hiszpania ma być uchroniona przed bankructwem, a strefa euro ustabilizowana.

Pozostało 80% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację