Zaledwie 1,4 proc wzrostu w okresie od lipca do końca września, wobec 2,3 proc. w poprzednim okresie to naprawdę zła wiadomość. Nic dziwnego, że pojawiły się już głosy, że kolejne odczyty mogą już być recesyjne.
Ale cóż to takiego, ta recesja? W ekonomii przyjmuje się, że mamy z nią do czynienia wtedy, kiedy wzrost PKB jest ujemny co najmniej przez dwa kwartały z rzędu. Ale taka techniczna definicja jest dobra dla gospodarek rozwiniętych, a nie dla Polski, która jest krajem na dorobku. W dojrzałych gospodarkach już wzrost gospodarczy na poziomie 2-3 proc. PKB uznawany jest za wysoki. Bezrobocie wtedy spada, płace rosną, pojawia się zagrożenie wzrostem inflacji. Nasza gospodarka, kraju zaliczanego do rozwijających się, tak naprawdę rośnie w odczuwalny dla obywateli sposób dopiero wtedy, kiedy zwyżka PBK sięga 4-5 proc. Jak wynika np. z opublikowanej we wrześniu analizy firmy Sedlak&Sedlak, zajmującej się doradztwem na rynku pracy, bezrobocie zaczyna w Polsce rosnąć już wtedy, kiedy dynamika PKB spada poniżej 3,7 proc.
Jeżeli w naszym kraju wzrost gospodarczy na poziomie 2-3 proc. jest tak naprawdę stagnacją, a o dobrej koniunkturze możemy mówić dopiero przy zwyżce ok. 4 proc., to należy też odpowiednio przesunąć granicę, poniżej której powinniśmy ogłosić recesję. Może powinniśmy więc uznać, że w przypadku Polski rzeczywista recesja to taki stan, kiedy PKB rośnie przez co najmniej dwa kwartały o mniej niż 2 proc.?
Być może wtedy opinie ekonomistów zaczną się pokrywać z odczuciami tzw. zwykłych Polaków.