Im bardziej Gazprom i Moskwa naciskają na Kijów w sprawie gazu i ewentualnych zniżek powiązanych z politycznymi ustępstwami, tym władze ukraińskie wykazują się większą determinacją w ich odrzucaniu.
Czwartkowa wiadomość o rozmowach premiera Azarowa z prezesami Shell'a, to znak, że Ukraina nie zamierza odpuścić i szuka mocnych sprzymierzeńców w walce z Rosjanami. Do tego dochodzą dane o imporcie rosyjskiego gazu (-35 proc. w pierwszych półroczu), co potwierdza, że ostrzeżenia Kijowa o ograniczaniu zakupów w Rosji, nie było tylko wymachiwaniem szabelką.
Warto przypomnieć, że jeszcze w 2007 r Ukraina kupowała w Rosji cały prawie potrzebny gaz (ponad 56 mld m3 rocznie), a płaciła między 50 a 100 dolarów. Potem cena zaczęła gwałtownie rosnąć, a po gazowej wojnie z rządem Julii Tymoszenko sięgnęła poziomu odbiorców z Unii Europejskiej.
Biednej Ukraina po prostu na tak drogi gaz nie stać. Do tego system rozprowadzania gazu w tym kraju był skonstruowany tak, by zarabiało na nim setki pośredników, co podnosiło cenę na rachunku odbiorcy, ponad wszelki rozsądek.
Teraz pośrednicy stracili grunt pod nogami i pieniądze w kasie. Naftogaz nie tylko radykalnie ograniczył zakupy, zawarł kontrakt z niemieckim RWE, ale i zaczął aktywniej poszukiwać i wydobywać gaz u siebie w kraju. Ukraina bowiem ma go pokaźne zasoby, które w czasie taniego paliwa z Rosji poważnie zaniedbała.