Podstaw do tego jest bardzo wiele. Badania pokazują, że co trzeci Polak myśli, że karta płatnicza służy tylko do wyciągania pieniędzy z bankomatu. Znaczna część z nas uważa, że gdy zapłacimy nią w sklepie, sprzedawca dowie się ile mamy pieniędzy na koncie i będzie mógł je wypłacić. Ciekawostką jest to, że ćwierć naszego społeczeństwa sądzi, że gdy zabraknie pieniędzy w budżecie państwa można je po prostu dodrukować. Faktem jest, że uważa tak też kilku szefów wielkich banków centralnych tego świata..., ale to już zupełnie inna historia. Tu jednak my dziennikarze powinniśmy uderzyć się w pierś, bo to my używamy skrótowo określenia „drukowanie pieniędzy" (zresztą słusznie). Polacy osłuchali się z tym zwrotem i teraz mamy babo placek. Oczywiście to nie my jednak odpowiadamy za całe ćwierć tego społeczeństwa.

Nie tylko jednak te badania spowodowały, że ręce opadły mi do samej ziemi. W tym samym czasie pojawiły się też takie, które pokazują jak korzystamy z kart bankowych, jeśli już je posiadamy. 16% nosi numer pin z kartą lub bezpośrednio zapisuje go na samej karcie. Równie dobrze mógłby jeszcze zapisać tam kwotę średnich miesięcznych wpływów i informację, kiedy pracodawca przelewa mu pieniądze na konto. Co piąty daje swoją kartę innym. Aż 40% nie ma ustalonego limitu wysokości transakcji kartowych. No, bo i po co robić kłopot złodziejowi? Przecież Pan Złodziej nie może kilka razy przez kilka dni chodzić do bankomatu lub sklepu. Musi mieć możliwość ukraść wszystko za jednym razem.

Nie napisałem tego tekstu po to by wyśmiewać nasze narodowe słabości, ale po to być niektórzy się nad nim mocno zastanowili. Może my dziennikarze o finansach mówimy za mało i w sposób zbyt skomplikowany? Może banki uważają, że najpierw trzeba sprzedać i zarobić, a nie wytłumaczyć i zastanowić się czy niewyedukowany ekonomicznie obywatel potrzebuje jakiegoś produktu finansowego? Może wreszcie minister finansów powinien pomyśleć, co takiego on może zrobić dla społeczeństwa a nie społeczeństwo dla niego?