Ratujmy maluchy, ale z głową!

Na fali referendalnej aktywności, unoszącej się od pewnego czasu nad Polską, ostatnio na samą górę wypłynęło hasło: „ratujmy maluchy!".

Publikacja: 25.10.2013 02:15

Ratujmy maluchy, ale z głową!

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Trzeba przyznać, że w stosunku do innych akcji referendalnych tym razem mamy przynajmniej do czynienia z prawdziwym problemem, który niepokoi wielu ludzi, i z prawdziwą społeczną aktywnością. Jest to sytuacja odmienna niż w przypadku referendów kleconych przez polityków pragnących zastąpić na stanowiskach innych polityków albo przynajmniej usiłujących w ten sposób wywalczyć dla siebie dłuższy okres wymarzonej obecności w mediach.

Sprawa z objęciem obowiązkiem szkolnym 6-latków jest poważna i zasługuje na poważną dyskusję. Z obu stron sporu (umownie: rząd – rodzice) pada cały szereg argumentów, które są generalnie słuszne i powinny być wzięte pod uwagę przy podjęciu decyzji. I cały szereg kontrargumentów, które mogą owe słuszne argumenty osłabiać.

Rząd ma w ręce naprawdę silny atut. Międzynarodowe badania naprawdę pokazują, że odpowiednio zorganizowane wychowanie przedszkolne i szkolne małych dzieci daje świetne wyniki, pozwalające im lepiej radzić sobie w życiu. Pamiętam na przykład badania sprzed kilku lat pokazujące, że widoczną wówczas gołym okiem różnicę w jakości publicznej edukacji w Danii i Wielkiej Brytanii (na korzyść Danii) dawało się w znacznej mierze wyjaśnić właśnie solidną pracą przedszkoli i szkół w odniesieniu do małych dzieci. Jeśli dobrze pamiętam, człowiek, który urodził się w ubogiej rodzinie w Wielkiej Brytanii, z prawdopodobieństwem ponad 90 proc. w całym swym życiu pozostawał ubogi. W Danii owo „dziedziczenie" biedy udało się w ogromnym stopniu wyeliminować, właśnie dzięki wyrównującemu szanse systemowi przedszkolno-szkolnemu, obejmującemu bardzo małe dzieci. Na marginesie warto zauważyć, że systemem takim w niedużym stopniu zainteresowane są rodziny bogatsze i lepiej wykształcone, które i tak potrafią zapewnić swoim maluchom dobry start bez pomocy państwowego systemu edukacyjnego.

Kontrargumenty na temat „kradzieży dzieciństwa" i „przeciążenia wymaganiami" nie brzmią więc specjalnie przekonująco, zwłaszcza w sytuacji gdy w zdecydowanej większości państw europejskich normą jest zaczynanie nauki szkolnej w wieku 6 lat, a w niektórych krajach wręcz 5 lat. Wiedza naprawdę przydaje się w życiu, a rok wcześniejszy start do życia zawodowego to raczej korzyść niż strata.

Z drugiej jednak strony padają kontrargumenty na temat nieprzygotowania szkół na przyjęcie 6-latków. Zarówno techniczno-organizacyjnego, jak i programowego. Jeśli jest to prawdą, rzeczywiście lepiej całą rzecz odłożyć do czasu, aż będziemy na nią przygotowani.

Mimo to nie wydaje mi się, by referendum w sprawie przyjęcia lub pogrzebania pomysłu miało duży sens. Jeśli rząd uważa – a ja się z nim zgadzam – że 6-latki powinny chodzić do szkół, nie powinien ustępować. Jeśli jednak uczciwie uzna, że argumenty o nieprzygotowaniu systemu szkolnego są zasadne, zamiast forsować szybki termin, powinien określić ścieżkę wprowadzenia reformy rozłożoną np. na 1–2 lata i zróżnicowaną regionalnie (nie ma powodu, by 6-latki w całej Polsce czekały, aż będzie gotów do wprowadzenia reformy obszar najsłabiej przygotowany). Bo ważne reformy należy wprowadzać w sposób odpowiedzialny i dobrze przygotowany – choćby po to, by ich już na starcie nie wykoleić.

Trzeba przyznać, że w stosunku do innych akcji referendalnych tym razem mamy przynajmniej do czynienia z prawdziwym problemem, który niepokoi wielu ludzi, i z prawdziwą społeczną aktywnością. Jest to sytuacja odmienna niż w przypadku referendów kleconych przez polityków pragnących zastąpić na stanowiskach innych polityków albo przynajmniej usiłujących w ten sposób wywalczyć dla siebie dłuższy okres wymarzonej obecności w mediach.

Sprawa z objęciem obowiązkiem szkolnym 6-latków jest poważna i zasługuje na poważną dyskusję. Z obu stron sporu (umownie: rząd – rodzice) pada cały szereg argumentów, które są generalnie słuszne i powinny być wzięte pod uwagę przy podjęciu decyzji. I cały szereg kontrargumentów, które mogą owe słuszne argumenty osłabiać.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację