Nie rozwijamy się zbyt szybko

Największe możliwości rozwoju daje dziś Afryka – przyznaje Temel Kotil - prezes Turkish Airlines.

Publikacja: 31.12.2013 08:19

Rz: Jakie połączenie otworzył ostatnio Turkish Airlines?

Temel Kotil: Niech pomyślę. Ze Stambułu do Mazar-i-Sharif w Afganistanie, do Lahore w Pakistanie, N'Djameny w Czadzie i Kano w Nigerii.

Otwarty spór z Lufthansą, dwucyfrowy wzrost liczby pasażerów, nieustająca wymiana floty, a przy tym rosnący zysk. Co trzeba zrobić, żeby zbudować taką linię lotniczą?

To zabrzmi jak reklamowa formułka, ale chodzi o dbałość o pasażera. Naprawdę szanuję pasażerów, zwłaszcza wtedy, kiedy nas krytykują i narzekają na niedociągnięcia. Bo wiem, co mam poprawić.

Jak pan im okazuje to uczucie?

Nie chodzi tylko o niskie taryfy, na które możemy sobie pozwolić, mając wypełnione samoloty i nieustannie zwiększając ofertę. Chodzi o słuchanie tego, co mają do powiedzenia, kiedy narzekają i mówią, co możemy poprawić. A nie jest to proste, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w tym roku przewieziemy 46 mln osób i zawsze znajdzie się ktoś, komu zaginął bagaż, kto stracił połączenie, komu nie smakowało jedzenie na pokładzie czy nie jest zadowolony, bo nawalił system rozrywki. Wszystkie uwagi dokładnie analizujemy – ja sam i moi najbliżsi współpracownicy. Na każdego e-maila odpowiadam osobiście, czasami robię to o północy.

I czuje się pan tak silny, że jest pan gotów spierać się z Lufthansą, która chce hamować waszą ekspansję w niemieckich portach regionalnych?

Nie chcę o tym rozmawiać w tej chwili. Obydwie nasze linie mają ogromny potencjał i wiem, że wszystko zostanie uregulowane.

Jaki jest dzisiaj najsłabszy punkt Turkisha?

Nasz własny sukces. Ostatnie 10 lat przyniosły Turkish Airlines nieustanny wzrost zysków i liczby pasażerów. W tym roku nasze przychody sięgną 9,75 mld dol. 10 lat temu było to 1,96 mld dol. Obawiam się więc samozadowolenia, że nagle dojdziemy do wniosku, że skoro jest tak dobrze, to może warto trochę zwolnić, trochę odpuścić konkurencji. A przecież praca w lotnictwie to służba i na jakiekolwiek poluzowanie nie ma tutaj miejsca. Komunikacja w Turkishu nie polega na tym, że mówię: zróbcie to. Zawsze jest: zróbmy to razem.

Czy postawił pan sobie jakąś granicę rozwoju? Liczbę portów, liczbę lotów wykonywanych codziennie?

Tak – to 2 tys. połączeń dziennie. Sądzę, że dojdziemy do tego w 2020 roku.

Obawiał się pan o swój biznes podczas wiosennych demonstracji? Kiedy było wiadomo, że wizerunek Turcji jako bezpiecznego kraju wyraźnie ucierpiał?

Niepokoje szybko wygasły. To siła gospodarki. W ciągu ostatnich 10 lat nasz PKB zwiększył się czterokrotnie. W tym samym czasie turecki rynek wewnętrznych przewozów lotniczych zwiększył się z 5 mln do 38 mln pasażerów. Tylko lotnisko w Stambule zanotuje w tym roku 19-proc. wzrost, w 2012 było to 16 proc.

Kiedy zapytałam pana o nowe połączenia, musiał pan się zastanowić, sprawdzić w smartfonie. Czy Turkish nie rozwija się zbyt szybko?

W żadnym wypadku. Otwarcie nowego połączenia zazwyczaj jest planowane jakieś pół roku wcześniej. Nasze plany musi zatwierdzić rada nadzorcza, szukamy na miejscu współpracowników, bo kolejne porty, do których latamy, nie zawsze są lotniskami pierwszej światowej ligi. Liczymy, że w przyszłym roku będziemy latali na 260 lotnisk na świecie i 37 na terenie Turcji. Dzisiaj mamy 215 samolotów i potwierdzone zamówienia na kolejne 208 maszyn. Naszą siłą jest to, że budując centrum przesiadkowe w Stambule, połączyliśmy Wschód z Zachodem. Pomaga i nasz model: jesteśmy postrzegani jako linia europejska, ale najszybciej rozwijamy się w Afryce, przy tym jeszcze jesteśmy silni na Bliskim Wschodzie.

Gdzie pan widzi jeszcze możliwości rozwoju?

Zdecydowanie w Afryce! Nie jesteśmy jeszcze największym przewoźnikiem na tym kontynencie, ale nie ukrywam, że do tego dążymy. Na razie mamy 34 połączenia do Afryki, wkrótce ta liczba wzrośnie do 43.

Od 1 stycznia 2014 r. będzie pan przewodniczącym Stowarzyszenia Europejskich Linii Lotniczych. Co może pan zrobić w czasie swojej kadencji dla europejskiego lotnictwa?

To stanowisko jest w dużej mierze honorowe, ale nie zamierzam go tak traktować. Europejskiemu lotnictwu zostało narzuconych wiele ograniczeń, którym nie podlegają przewoźnicy spoza naszego kontynentu. Dodatkowo podróże są ograniczane przez ostre wymogi wizowe narzucane przez władze Unii Europejskiej. Dzisiaj Turcja ma bezwizowy ruch z 70 krajami na świecie i to jest jeden z powodów, dla których i nasza linia mogła się tak szybko rozwinąć. Chcę więc doprowadzić do tego, żeby europejskie rządy pomogły branży, bo widzę zbyt wiele ograniczeń.

Kiedyś Turkish Airlines był postrzegany jako linia, która będzie liczyła się w konsolidacji europejskiego lotnictwa. Jednak po rezygnacji z kupna udziałów w LOT zmienił pan strategię. Czy w tej chwili stawiacie na rozwój organiczny?

Zdecydowanie tak. Liczę, że 20-proc. wzrost liczby pasażerów, tak jak jest to dzisiaj, możemy notować jeszcze przez 10 lat. Przy takim tempie lepiej jest nie wikłać się w przejęcia, bo wtedy trzeba zajmować się wieloma sprawami naraz. Dlatego pozostaję wierny „organicznemu" modelowi rozwoju. Tylko w styczniu 2013 r. mieliśmy wzrost przewozów o 34 proc. Takiej dynamiki nie dałoby nam przejęcie jakiegokolwiek przewoźnika. Naprawdę musimy być bardzo ostrożni.

W samej linii też pojawiały się problemy, jak chociażby ten z zakazem malowania paznokci i używania szminek przez personel pokładowy. Czy należy je zaliczyć do „bólów wzrostowych" Turkisha?

To był „odprysk" zamieszek na placu Taksim. Sprawa tak szybko wybuchła, jak i potem zgasła.

—rozmawiała Danuta Walewska

Temel Kotil

jest prezesem Turkish Airlines od kwietnia 2005 roku. Ma 60 lat. Z wykształcenia jest inżynierem, skończył Wydział Lotniczy na Politechnice Stambulskiej. Doktoryzował się na University of Michigan w Ann Arbor. Po powrocie z USA wykładał na rodzimej uczelni. W Turkish Airlines od 2003 roku, gdzie początkowo był odpowiedzialny za dział techniczny.

Rz: Jakie połączenie otworzył ostatnio Turkish Airlines?

Temel Kotil: Niech pomyślę. Ze Stambułu do Mazar-i-Sharif w Afganistanie, do Lahore w Pakistanie, N'Djameny w Czadzie i Kano w Nigerii.

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację