Podstawowy zarzut – praca monotonna i za marne pieniądze – to jeden z tzw. mitów miejskich. Znam dużą grupę osób pracujących w tego typu firmach i z tym zarzutem żadna z nich się nie zgadza. Opowiadają natomiast o możliwości częstych wyjazdów zagranicznych (zazwyczaj dla chętnych), ciągłym szkoleniu, regularnych podwyżkach (co najmniej raz w roku!) i masie dodatków – od dofinansowania do posiłków po karnety na basen. Etat jest dla każdego. Tylko studenci, pracujący np. przy wprowadzaniu dokumentów do systemu komputerowego, czasami wolą inną formę zatrudnienia.
Być może do jednego worka z BPO wrzucane są call centers, w których warunki pracy faktycznie nie są zbyt dobre. Przy okazji obrywają też centra prowadzące dla światowych koncernów działy księgowe czy informatyczne. Zazwyczaj warunkiem zdobycia pracy w takim miejscu jest wykształcenie wyższe oraz biegła znajomość języka obcego. Jeśli w grę wchodzi język bardziej niszowy, to znająca go osoba może w ciemno składać podanie z życiorysem.
Dlaczego centra usług są krytykowane? Że przenoszą metody pracy z Indii i drenują pracowników za fatalne wynagrodzenia? Łatwiej wskazać inne branże, gdzie minimalne dopuszczone prawem wynagrodzenie jest absolutnym punktem odniesienia. Być może wszechwiedzący krytycy czerpią wiedzę tylko z forów internetowych, na których rzadko można przeczytać coś pozytywnego.
Niemal we wszystkich wielkich miastach Polski pojawiają się kolejne centra usług i należy się z tego cieszyć. Młodym najtrudniej przecież znaleźć pracę, po części z racji wygórowanych ambicji i oczekiwań finansowych. Dla osób bardziej realnie oceniających swoje możliwości to wręcz wymarzeni pracodawcy. Oby nie brakowało następnych chętnych do otwierania BPO właśnie w Polsce.
Eksperci: Wszyscy stracą na likwidacji tzw. umów śmieciowych