Reklama

„Po prostu disaster”

Jestem dziś on the run, więc zamiast felietonu będzie tylko krótki przegląd wydarzeń, które afektują sentyment na rynkach.

Publikacja: 27.02.2014 15:30

„Po prostu disaster”

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Akcje na warszawskiej giełdzie trzeci dzień z rzędu tanieją. Główne indeksy już rano przebiły intradayowe minima ze środy. Szortujący inwestorzy mają więc wyraźną przewagę nad kupującymi. Najbardziej tracą spółki, których core biznes jest w jakiś sposób powiązany z Ukrainą.

GPW nie performuje jednak gorzej, niż inne emerging markets, a nawet giełdy zachodnioeuropejskie. Sugeruje to, że koniunktura na warszawskim parkiecie nie ma związku z polską ekonomią ani innymi lokalnymi czynnikami.

Spadki na GPW to więc raczej kwestia sentymentu na globalnych rynkach. Wprawdzie większość czwartkowych danych, napływających ze strefy euro, potwierdza, że jej outlook się poprawia, ale jednak nie wszystkie. Gorszy od pierwotnego okazał się np. finalny odczyt hiszpańskiego PKB za IV kwartał ub.r. Poza tym, nawet pozytywne informacje pozostają w cieniu wydarzeń na Krymie, które afektują już rynki na całym świecie.

Warto jednak odnotować, że na GPW inwestorzy dealują jednak dość niemrawo. Ewidentnie brakuje impulsów w postaci doniesień o akwizycjach, IPO czy choćby ratingach. Analitycy pokrywający spółki z GPW nie wydali też żadnych ważnych rekomendacji.

Niskie obroty na giełdzie, w połączeniu ze stabilnością cen polskich obligacji, sugerują – wbrew temu, o czym świadczyć może przecena złotego – że zagraniczny kapitał nadal jest wobec Polski przychylny. Potwierdzenia tej tezy będzie można szukać w piątkowych danych EPFR o flowach.

Reklama
Reklama

Zmianę sentymentu na rynkach może jeszcze przynieść popołudniowe wystąpienie w amerykańskim Senacie Janet Yellen, szefowej Fedu. Nie należy wprawdzie oczekiwać od niej żadnych sensytywnych informacji, ale powinna ona podać jakąś indykację dotyczącą kierunku polityki monetarnej w USA.

Koniec relacji. Zapewniam, że wykorzystałem w niej tylko zwroty regularnie stosowane w żargonie finansowo-ekonomicznym i wyłącznie w kontekstach, w jakich są one wykorzystywane.

Nie jestem językowym purystą. Wiem, że język ewoluuje i niekiedy zapożyczenia są potrzebne. Rozumiem też, że dla polskich ekonomistów, analityków i bankowców, z których wielu na jakimś etapie kariery pracowało w londyńskim City, a dziś w większości zatrudnionych przez zagraniczne instytucje, przekładanie fachowych zwrotów na polski to dodatkowy i zbędny wysiłek. W rozmowach z innymi ekspertami mogłoby to nawet zaciemniać przekaz.

Ale nawet jeśli traktować język tylko jako narzędzie, które ma być przede wszystkim praktyczne – a nie np. jako symbol narodowy czy element tożsamości – kierunek, w którym zmierza „polska" terminologia finansowa i ekonomiczna, może niepokoić. O tym rozśmieszaniu nie wspominając.

Anglicyzmy i nieudolne kalki językowe zastępują już nawet słowa i zwroty w polszczyźnie istniejące. Synonimem „gospodarki" stała się „ekonomia", „politykę pieniężną" wyparła „polityka monetarna", a „przejęcie" stało się „akwizycją". To nie tylko zubaża język, ale też prowadzi do nieporozumień. Żeby nie być gołosłownym: co ma na myśli analityk mówiący, że indeks „pikuje"? Każdy, kto rozumie to słowo w tradycyjnym znaczeniu, uzna, że indeks spada, niczym ptak lub samolot. Ale część ekspertów stosuje to słowo jako pochodną angielskiego „peak", czyli „szczyt".

Opinie Ekonomiczne
Prof. Sławiński: Banki centralne to nie GOPR ratujący instytucje, które za nic mają ryzyko systemowe
Opinie Ekonomiczne
Prof. Kołodko: Polak potrafi
Opinie Ekonomiczne
Paweł Rożyński: Europa staje się najbezpieczniejszym cmentarzem innowacji
Opinie Ekonomiczne
Nowa geografia kapitału: jak 2025 r. przetasował rynki akcji i dług?
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Druga Japonia i inne zasadzki statystyki
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama