Opowieści sąsiadów czy znajomych potwierdzają, że właściwie w każdym środowisku przybywa naciągaczy emocjonalnych, którzy - epatując swoją "trudną sytuacją życiową" - nie płacą rachunków na czas, odsetek od długów, nie odpracowują zaległości i nawet nie za bardzo ich to krępuje.
A wytłumaczenia są różne, mają jednak wspólne motto: życie jest ciężkie.
Dlaczego? Bo: a to nie idzie biznes, a w ogóle to winny jest rząd, lekarz, pracodawca, klient... I jak tu nie przymknąć oka na zaległości czynszowe, w płaceniu czesnego czy innych zobowiązań? Przecież jak sytuacja się poprawi, to dług się ureguluje, a teraz, skoro inni płacą, to chyba można poczekać...
Słyszałam niedawno jak wyrzucany za niepłacenie czynszu najemca prywatnego mieszkania mówił, że winne jego nieszczęściom jest państwo, więc jak właściciel ma roszczenia, to niech je skieruje do rządzących. A on, gdy tylko dostanie zlecenie, to długi spłaci. Kiedy? O, tego nie wiadomo. Gdyby jednak właściciel lokalu był dobrym człowiekiem, to poczekałby jeszcze trochę - czyli utrzymywał mieszkanie i najemcę. Syty głodnego jednak nie zrozumie...
Znajomy opowiadał, że w prywatnej szkole (do której chodzą jego dzieci, pod którą przyjeżdżają auta z górnej półki cenowej, a dzieci licytują się wielkością smartfonów i chwalą zagranicznymi wakacjami), jest kilka osób, które od miesięcy nie płacą za naukę. Są też dłużnicy, którzy zalegają z czesnym od kilku lat. Nie płacili, potem uregulowali część długów, teraz znowu płacą w kratkę.