Reklama

Dr hab. Tomasz Pawłuszko: Drony nad Polską odciągnęły uwagę od niepowodzenia, jakim był Zapad

Mamy zdecydowanie zbyt mało środków antydronowych. I to jest luka w naszych zdolnościach obronnych - mówi w rozmowie „Rzeczpospolitą” specjalizujący się w tematyce bezpieczeństwa dr hab. Tomasz Pawłuszko z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji Uniwersytetu Opolskiego, współpracujący także z Siecią Badawczą Łukasiewicz - ITECH.

Publikacja: 18.09.2025 07:09

Okoiice Czosnówki, miejsce, w którym znaleziono jeden z rosyjskich dronów

Okoiice Czosnówki, miejsce, w którym znaleziono jeden z rosyjskich dronów

Foto: Piotr Pyrkosz/ Slowo Podlasia/Handout via REUTERS

„Rzeczpospolita”: Po tym, co wydarzyło się w nocy z 9 na 10 września możemy mówić o pełnym sukcesie polskiej armii i naszych sojuszników z NATO czy jednak sytuacja ta uwidoczniła pewne nasze braki?

To ostatnie stwierdzenie najbardziej odpowiadałoby prawdzie. Podjęliśmy właściwe decyzje, natomiast trudno powiedzieć, aby to był 100-procentowy sukces, bo w obszarze bezpieczeństwa trudno jest osiągnąć taki poziom pewności. Fakt, że Rosjanom udało się wlecieć daleko w głąb naszego terytorium, jest pewnym problemem. Po drugie – nie udało nam się zestrzelić wszystkich maszyn. Po trzecie dopiero teraz, po fakcie, ma miejsce debata nad wzmocnieniem najniższego „piętra” obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Udało nam się zestrzelić drony dzięki zdolnościom sojuszniczym, to trzeba podkreślić. Chodzi zarówno o aktywność latającego radaru AWACS, jak i pomoc holenderskich myśliwców F-35 czy załóg niemieckich baterii Patriot. Bez tych zdolności mielibyśmy ogromne kłopoty, żeby znaleźć i zestrzelić rosyjskie drony. To świadczy o istotnych brakach.

Reklama
Reklama
Rosyjskie drony i rakiety nad terytorium Ukrainy i Polski, mapa z nocy z 9 na 10 września

Rosyjskie drony i rakiety nad terytorium Ukrainy i Polski, mapa z nocy z 9 na 10 września

Foto: PAP

A co było największym sukcesem? Sojusznicza reakcja, zdecydowane działanie – pierwszy przypadek, w którym NATO strąciło rosyjskie drony nad swoim terytorium?

Tak. Zaistniał proces decyzyjny, w tym przypadku sojuszniczy, w którym mogliśmy zareagować z użyciem środków militarnych na zagrożenie. To bym zdecydowanie nazwał czymś pozytywnym. Stosunkowo pozytywnym nazwałbym chwilowy konsensus polskich polityków wokół tej całej kwestii – zarówno jeśli chodzi o reakcję, jak i dementowanie dezinformacji rozsiewanej przez Rosjan. Plusem jest też zdecydowana reakcja Polski na arenie międzynarodowej…

Czytaj więcej

Eastern Sentry i wojska NATO w Polsce. Prezydent Karol Nawrocki podjął decyzję

…czyli na przykład wniosek o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ i wystąpienie o uruchomienie artykułu 4 Traktatu Północnoatlantyckiego?

Tak.

Reklama
Reklama

A jeśli chodzi o braki? Polska opozycja, przede wszystkim Konfederacja, zaczęła zwracać uwagę, że zwalczamy drony środkami, które są przeznaczone do zwalczania innych celów. Chodzi o rakiety powietrze-powietrze znacznie droższe niż drony, które były strącane.

Mamy zdecydowanie zbyt mało środków antydronowych. I to jest luka w naszych zdolnościach obronnych, której jeszcze kilka lat temu nie dostrzegaliśmy, bo Program Modernizacji Technicznej Sił Zbrojnych RP do 2035 roku nie przewidywał szerszego rozwoju tego typu technologii. Oczywiście mieliśmy mieć produkcję dronów Orlik, rząd kupił też systemy Warmate z WB Electronics czy system SKYctrl. Na Ukrainie widzimy, że do strącania innych dronów mogą służyć same drony tak, by nie wymagało to użycia pocisków powietrze-powietrze, użycia zestawów takich jak Patriot czy nawet przenośnych przeciwlotniczych zestawów Piorun. Mamy w tej kwestii zapóźnienie i cieszę się, że rząd podjął tę debatę, natomiast szkoda, że tak późno. Bo to jest jedna z lekcji, którą powinniśmy wyciągnąć z przebiegu wojny w Ukrainie, gdzie obie strony używają setek tysięcy dronów. Więc może i dobrze – to trochę szczęście w nieszczęściu – że dostrzegliśmy nasze słabości przy okazji takiego, w gruncie rzeczy nieszkodliwego jednak incydentu, niż gdyby miało do tego dojść po jakiejś tragedii.

Czytaj więcej

Marek Kozubal: Wyryki niech się wszystkim wryją w pamięć. Wojsku i rządowi też

Jaki cel, pana zdaniem, miała Rosja dokonując tej prowokacji? Chodziło tylko o sprawdzenie, jak zareaguje polska armia czy może chodziło też o działanie psychologiczne, zastraszenie społeczeństwa polskiego, czy szerzej Zachodu groźbą, że ta wojna może eskalować?

Myślę, że Rosjanie mieli przynajmniej dwa cele. Jeden ofensywny, drugi defensywny. Ofensywny to właśnie skłócenie i przestraszenie polskiego społeczeństwa, poprzez ukazanie możliwości oddziaływania rosyjskiego, któremu nie da się przeciwdziałać. Chodziło o pokazanie siły, dominacji i przypomnienie o tym, że wojna – jak Rosja chce, żebyśmy myśleli – toczy się pod dyktando Rosji, czy też na jej warunkach. I to jest to ofensywne podejście. Przy tym zaznaczmy, że z perspektywy Kremla wymaga to niewielkich środków: Rosji udało się za pomocą kilkunastu tanich obiektów powietrznych rozbudzić debatę w Polsce i w całym NATO.

Na pewno Rosjanie widzą, że jesteśmy raczej pasywni i reaktywni. Zaznaczmy, że NATO jest sojuszem obronnym. Nie będzie prowadziło działań destabilizacyjnych, nawet w państwie autorytarnym, jakim jest Rosja, bo to nie jest jego cel

Dr hab. Tomasz Pawłuszko

Właśnie, mówimy wszak o użyciu dronów typu Gerbera, wabików, jak dotąd nie ma informacji, by któryś z dronów był prawdziwym dronem-kamikadze. Wystarczyły styropianowe imitacje takich dronów, by wzbudzić tę debatę.

Dokładnie tak, tak jak wcześniej było z rakietą pod Bydgoszczą, czy białoruskimi helikopterami, które na krótko pojawiły się w polskiej przestrzeni powietrznej. To testowanie gotowości naszego systemu obronnego, ale też takiego kognitywnego, czyli reakcji psychologicznej na zagrożenie.

Reklama
Reklama

Zwróciłbym jednak uwagę również na aspekt defensywny, bo o nim mówi się niewiele. Chodzi o to, że za pomocą dronów Rosjanie byli w stanie łatwo odciągnąć naszą uwagę od niepowodzenia, jakim były manewry Zapad 2025, biorąc pod uwagę ich skalę. W 2021 roku manewry Zapad były dziesięciokrotnie większe niż, obecnie. Rosjanie na pewno wiedzieli, że będziemy o tym pisać, rozmawiać o tym, że Rosja nie ma sił, że armia rosyjska jest wykrwawiona, że wysłała na ćwiczenia rezerwistów, że tych wojsk jest mało. A zamiast tego w Polsce i w NATO rozmawiamy o tym, że Rosja ma inicjatywę i o tym, jak może nam zagrozić. I to, z perspektywy Kremla, jest bardzo pożądane. Wzmacnia strategię negocjacyjną Kremla na przyszłość. Pozwala to przedłużać wojnę i liczyć, że pozycja negocjacyjna Rosji będzie mocna, pomimo że Rosja słabnie zarówno gospodarczo, jak i militarnie. Mimo to Rosji udaje się cały czas pokazywać siebie jako stronę dominującą, która decyduje o przebiegu tego konfliktu. I przekonywać, że to od Władimira Putina zależy przebieg i sposób zakończenia wojny. A Putin na ten moment nie chce zakończenia wojny. I jego ludzie wymyślają różne sposoby, żeby tę wojnę przedłużyć lub przekuć obecne rezultaty, wciąż niezbyt korzystne, w jakiś sukces polityczny.

Mówi pan, że Rosja pokazuje, iż ma inicjatywę. Rzeczywiście, reakcja NATO jest zdecydowana, ale głównie defensywna. Wzmacniamy obronę granicy Polski, NATO uruchamia operację Eastern Sentry, ale – jak w przypadku wszystkich działań hybrydowych Rosji – działamy tylko reaktywnie.

Na pewno Rosjanie widzą, że jesteśmy raczej pasywni i reaktywni. Zaznaczmy, że NATO jest sojuszem obronnym. Nie będzie prowadziło działań destabilizacyjnych, nawet w państwie autorytarnym, jakim jest Rosja, bo to nie jest jego cel. Również i obywatele państw natowskich uważają, że należy tę wojnę raczej powstrzymać niż eskalować. Mam wrażenie, że to jest przyczyna tego, że politycy, zwłaszcza europejscy, mają tak związane ręce. Nikt nie chce być uznany za osobę dążącą do wojny. I to jest ten kłopot. Politycy są bardzo ostrożni, jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa. Podam przykład z naszego podwórka. Od wielu lat trwa debata o obronie cywilnej. Jednak gdy spytamy obywatela na ulicy, czym jest obrona cywilna, to on w większości przypadków odpowie, że chodzi o to, by angażować cywili do walki. I dlatego przez lata politycy nie chcieli tego tematu ruszać, bo bali się, że obywatele zrozumieją, iż oznacza to np. przywrócenie poboru. A to jest bardzo drażliwe politycznie. Dopiero teraz, w momencie, kiedy znaleźliśmy właściwy język do mówienia o tym temacie i korzystamy z nazwy „ochrona ludności”, ten system jest rozwijany.

Czytaj więcej

Radosław Sikorski w Fox News: Miały być sankcje na Rosję, była Alaska

Radosław Sikorski już rok temu mówił, że NATO mogłoby strącać pociski i drony nad Ukrainą. Dziś postuluje to Kijów. W kontekście tego, co pan powiedział, uważa pan, że to jest nierealne?

Wydaje mi się, że na ten moment to nierealne. Strona amerykańska określiła naruszenie przestrzeni powietrznej Polski jako incydent, a przewaga NATO w powietrzu nad Rosją wynika w dużej mierze ze zdolności amerykańskich. Nie zapowiada się, aby Amerykanie wyszli z taką inicjatywą. Myślę, że ta wypowiedź Radosława Sikorskiego to raczej „balon próbny” i próba antycypowania przyszłego kierunku działań, na wypadek eskalacji u granic NATO. Czasem politycy sugerują, że coś trzeba zrobić już, ale tak naprawdę ma dojść do tego w przyszłości. Zwłaszcza, że prędzej czy później naprawdę będziemy musieli o tym rozmawiać, ponieważ ta wojna prawdopodobnie będzie nadal trwać przez kolejny rok. Inicjatywa pokojowa Donalda Trumpa wygląda na razie na porażkę.

Drony używane przez armie Rosji i Ukrainy

Drony używane przez armie Rosji i Ukrainy

Foto: PAP

Reklama
Reklama

W tej kwestii wszystkie karty są więc po stronie USA?

Może nie wszystkie, ale większość. Taka decyzja wymagałaby zabezpieczenia ogromnych zasobów, bo Rosjanie mogliby zacząć taki system testować. W nalocie dronów na Ukrainę w nocy z 9 na 10 września brało udział kilkaset obiektów. Gdyby chociaż jedna trzecia tego typu obiektów została wysłana w okolice wschodniej flanki NATO, byłaby to otwarta droga do dalszej eskalacji, zwłaszcza w sytuacji, kiedy my tych systemów antydronowych nie mamy tyle, ile potrzeba. My możemy mieć czołgi, mamy samoloty, mamy śmigłowce, mamy rozpoznanie, czyli te „duże” systemy pola walki, natomiast wciąż nie mamy dobrej odpowiedzi na tę rewolucję dronową, która rozgrywa się w trakcie wojny rosyjsko-ukraińskiej. Dlatego nie zachęcałbym, na tym etapie, naszych polityków do wymachiwania szabelką. Powinniśmy szukać tam, gdzie mamy przewagi.

Donald Trump, w kontekście naruszenia przestrzeni powietrznej nad Polską mówił, że może to być „pomyłka”. Bardziej zdecydowanie wypowiadał się sekretarz stanu USA Marco Rubio czy stała przedstawicielka USA przy ONZ. Z czego, pana zdaniem, wynika stanowisko prezydenta USA?

Jeszcze w pierwszej kadencji Trumpa mieliśmy rozdźwięk między samym Trumpem, a jego administracją, na przykład Johnem Boltonem, doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego, który o tym wszystkim napisał interesującą książkę („Trump w Białym Domu”). Ujawnił w niej, że działania Trumpa i jego inicjatywy, pomysły często były łagodzone albo w jakiś sposób pacyfikowane przez amerykańską administrację, zwłaszcza w sprawach zagranicznych. Myślę, że podobna sytuacja pojawi się również obecnie. W tym momencie Donald Trump sprawia wrażenie, że w jakiś sposób uzależnił się od swojej strategii negocjacyjnej w kwestii Ukrainy, pomimo że ona nie przynosi efektów. Kilka tygodni temu Trump zdawał się wstępnie akceptować rosyjskie „propozycje pokojowe” na Alasce. Przez kilka miesięcy niczego de facto nie wynegocjował. Teraz próbuje spakietować kwestie sankcji na Rosję z sankcjami przeciwko Chinom. Ponadto, kilka razy wyznaczał różnego rodzaju ultimata, ale nigdy nie zrealizował swoich gróźb. Trump jest zakładnikiem swoich koncepcji i Rosjanie to traktują zapewne jako przejaw słabości i będą go rozgrywać. Putin może to po prostu grać na czas, stopniowo ośmieszając amerykańskiego prezydenta i doprowadzić do skłócenia Ameryki z Europą. To jest w zasadzie główny cel Rosjan od dawna – doprowadzić do rozbicia Sojuszu Północnoatlantyckiego i wycofania się wojsk USA z Europy.

„Rzeczpospolita”: Po tym, co wydarzyło się w nocy z 9 na 10 września możemy mówić o pełnym sukcesie polskiej armii i naszych sojuszników z NATO czy jednak sytuacja ta uwidoczniła pewne nasze braki?

To ostatnie stwierdzenie najbardziej odpowiadałoby prawdzie. Podjęliśmy właściwe decyzje, natomiast trudno powiedzieć, aby to był 100-procentowy sukces, bo w obszarze bezpieczeństwa trudno jest osiągnąć taki poziom pewności. Fakt, że Rosjanom udało się wlecieć daleko w głąb naszego terytorium, jest pewnym problemem. Po drugie – nie udało nam się zestrzelić wszystkich maszyn. Po trzecie dopiero teraz, po fakcie, ma miejsce debata nad wzmocnieniem najniższego „piętra” obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Udało nam się zestrzelić drony dzięki zdolnościom sojuszniczym, to trzeba podkreślić. Chodzi zarówno o aktywność latającego radaru AWACS, jak i pomoc holenderskich myśliwców F-35 czy załóg niemieckich baterii Patriot. Bez tych zdolności mielibyśmy ogromne kłopoty, żeby znaleźć i zestrzelić rosyjskie drony. To świadczy o istotnych brakach.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Konflikty zbrojne
Wojna: Kreml się odgraża, ale to ukraińska armia jest górą
Konflikty zbrojne
Trump zdecydował. Stany Zjednoczone wyślą Ukrainie broń opłaconą przez sojuszników
Konflikty zbrojne
Izraelskie czołgi wjechały do centrum miasta Gaza. Minister: Gaza płonie
Konflikty zbrojne
Komisja ONZ: Premier Izraela podżegał do ludobójstwa, do którego doszło w Gazie
Konflikty zbrojne
Donald Trump publikuje nagranie z ataku armii USA na łódź przemytników
Reklama
Reklama