Strata na sprzedaży w ubiegłym roku wynosiła miliard złotych, długi 2 mld zł, na zwałach leżało 5 mln ton węgla, a spółka balansowała na krawędzi (a raczej poza krawędzią) utraty płynności finansowej. Pierwszy kwartał tego roku, kiedy KW rzekomo zabrała się do racjonalizacji kosztów i wydobycia, nie przyniósł znaczącej poprawy. Zapasy węgla zmalały o 377 tys. ton, a zarządzony postój w kopalniach przyniósł 36 mln zł oszczędności. W tej sytuacji do akcji wkroczył rząd i osobiście premier Donald Tusk, zapowiadając wielką reformę górnictwa. Pomysły na rewitalizację kopalń zwalają z nóg. Czego tam nie ma? Jest propozycja, aby energetyka płaciła więcej za węgiel (wszędzie na świecie polityka gospodarcza stara się minimalizować koszty energii, bo rzutują one i na koszty produkcji i na koszty utrzymania; działanie odwrotne byłoby ewenementem na światową skalę). Jest ograniczenie, a nawet zakaz importu węgla, co wydaje się trudne ze względów prawnych, a poza tym też podnosiłoby koszty funkcjonowania gospodarki. Jest odroczenie (czytaj zwolnienie) płatności składek do ZUS, co oznaczałoby, że zawyżone emerytury górnicze w jeszcze większym stopniu byłyby finansowane przez pozostałych pracowników.
Wszystkie te pomysły (większość z nich już przerabialiśmy) sprowadzają się do dotowania kopalń po to, aby mogły one spokojnie wydobywać nierentowny węgiel, na który nie ma zbytu. Żaden z tych pomysłów nawet nie zbliża się do normalnego ekonomicznego rozwiązania, zgodnie z którym to, co nie może być opłacalne, powinno upaść, poszerzając drogę rozwoju firm rentownych.
Już samo tworzenie KW czy szerzej holdingów węglowych było rozwiązaniem antyekonomicznym. Samodzielne kopalnie przynoszące straty musiałyby ogłosić upadłość. I albo nadludzkim wysiłkiem odzyskałyby bieżącą rentowność, albo zostałyby zlikwidowane. Zlepienie złych i dobrych kopalń w jednym holdingu pozwoliło na ukrycie deficytu tych pierwszych. Cała zabawa miałaby sens, gdyby zarząd spółki przystąpił do „ręcznego" wygaszania wydobycia bankrutów. Tak się jednak nie stało i po dziesięciu latach cały holding stał się trwale deficytowy.
Sięgnięto zatem po stare pomysły „reform". Zasilono Kompanię przychodem (1,23 mld zł) z obligacji wykupionych przez firmy państwowe (BGK, PKO BP, Węglokoks). Finalizowana jest także sprzedaż, za 1,5 mld zł, przez nierentowny holding nierentownej kopalni Knurów-Szczygłowice rentownej Jastrzębskiej Spółce Węglowej.
W tej sytuacji polskie górnictwo jest dobrej myśli. Jego menedżerowie złożyli uroczyste zobowiązanie, że do 2020 r. kopalnie staną na nogi. Ponieważ jest to, jeżeli dobrze liczę, jubileuszowa dziesiąta taka deklaracja i została złożona w roku 25. rocznicy jawnej deficytowości górnictwa, mam nadzieję, że fakty te zostaną należycie docenione. Proponuję uroczyste akademie w całym kraju, przemarsz górników przez Warszawę, wypłatę 15. pensji oraz emisję okolicznościowych znaczków. Będzie można na nich uwiecznić wielu polityków zasłużonych dla przemysłu wydobywczego. A i sam Donald Tusk w górniczym kasku prezentować się będzie nieźle.