Podniesienie płacy minimalnej na niewiele się zda w sytuacji, gdy od dawna notujemy w Polsce dwucyfrowe bezrobocie, a szacunki na kolejny rok zakładają tylko kosmetyczne jego obniżenie. Nie może być inaczej, skoro brak skutecznych działań na rzecz zwiększenia liczby nowych miejsc pracy. Kształcimy specjalistów, którzy nie znajdują zajęcia, ale jednocześnie firmy poszukują pracowników o kwalifikacjach, których młodzi absolwenci nie posiadają.

Rozumiem apel rzecznika praw obywatelskich o zwiększenie kwoty dochodu wolnej od podatku. Zdaję sobie sprawę z tego, że w naszym systemie PIT płacą nawet ci, którzy nie są w stanie zaspokoić własnych potrzeb bytowych, co pogłębia ich ubóstwo. Jednak odmrożenie tej kwoty i waloryzacja o poziom inflacji da teraz niewiele, tym bardziej że inflację mamy niewielką.

Trzeba apelować o reformy. I to nie tylko te wielkie dotyczące uzdrowienia finansów publicznych, ale także te, które urealnią nasz system kształcenia, doprowadzą do zwiększenia liczby miejsc pracy.

Nie można tłumaczyć braku działań na rzecz zwiększenia kwoty wolnej od podatku tym, że państwo ma  wysokie wydatki sztywne i wysoki deficyt. Fakt, że nie możemy sobie pozwolić na obniżenie dochodów budżetu, nie tłumaczy braku działań na rzecz ich zwiększenia. I oczywiście nie mam tu na myśli prostego manewru podniesienia podatków, bo te i tak są zbyt wysokie. Wręcz przeciwnie – reformy w konsekwencji powinny doprowadzić do zmniejszenia fiskalizmu i obciążeń podatkowych nakładanych na zwykłego Kowalskiego i działające w Polsce firmy. Wtedy nikomu już nie będzie się opłacało kombinować, wysyłać pracowników na tzw. umowy śmieciowe i pracować na czarno. A w konsekwencji może już za kilka lat będziemy się mogli pochwalić tym, że tak jak dziś Anglicy ?czy Finowie – będziemy pracować ?3,2 miesiąca albo nawet 4,5 miesiąca bez danin.