Firmy wożą pracowników z innych miast

Rozmowa | Tomasz Hanczarek, ?prezes grupy Work Service

Publikacja: 01.07.2014 05:18

Firmy wożą pracowników z innych miast

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Choć prognozy dla Polski dopiero zapowiadają deficyt pracowników, Work Service wskazał niedawno aż 15 branż, w których już dziś brakuje ludzi do pracy. Na czele są motoryzacja i nowe technologie – w tym IT, gdzie deficyt przekracza 30 proc. Co to oznacza w praktyce? Tomasz Hanczarek:

Mniej więcej na co trzecią ofertę pracy nie można znaleźć odpowiedniego kandydata. Oznaki deficytu są więc widoczne już dziś, choć obraz sytuacji na rynku pracy zaburza nadpodaż absolwentów kierunków humanistycznych. Zatrudnia ich sektor usług biznesowych, który wprawdzie szybko rośnie i przyciąga kolejne inwestycje, ale niestety nie na taką skalę, by wykorzystać ten potencjał. Co roku trzeba by nie 20–30 tysięcy, ale co najmniej 100 tys. nowych miejsc pracy w centrach usług. Brakuje jednak fachowców.

Są szanse, by przywrócić równowagę?

Są, ale wymaga to czasu. Deficyt fachowców to rezultat zniszczenia szkolnictwa zawodowo-technicznego, które teraz z trudem się odbudowuje. W rezultacie ten deficyt w najbliższych latach będzie się nasilał wraz z odchodzeniem starszych pracowników na emerytury. Tym bardziej że nie mamy dobrze rozwiniętych mechanizmów przekazywania praktycznej wiedzy poprzez mentoring czy system czeladniczy: doświadczony fachowiec pracuje w zespole z dwójką początkujących pracowników, dla których jest mistrzem.

Gdzie w Polsce jest dziś największy niedobór kandydatów do pracy?

Wiele zależy od branży, ale ogólnie największy brak rąk do pracy odczuwamy dziś w Wielkopolsce i na Mazowszu. W wielu zawodach mamy punktowe nadwyżki i niedobory pracowników, np. na Pomorzu brakuje elektryków, których jest dużo na Śląsku.

Można to chyba wyrównać skoro Polacy są coraz częściej gotowi do przeprowadzki za pracą?

Problem w tym, że różnice w zarobkach nie są zwykle tak duże, by mobilność wewnątrz kraju się opłacała. Elektryk, który na Śląsku zarabia ok. 2,5 tys. zł brutto, na Pomorzu dostanie ok. 3,5 tys. zł. Dla wielu osób to za mała różnica, by zachęcić do przeprowadzki. W takiej sytuacji część z nich wybiera pracę za granicą, gdzie mogą zarobić trzy–cztery razy więcej.

Statystyki pokazują ostatnio ponowny wzrost wyjazdów zarobkowych Polaków.

Nowa fala emigracji zarobkowej może zaostrzyć niedobór pracowników. W pierwszej fali wyjeżdżali ci, którzy nie mogli w kraju znaleźć pracy. Teraz jadą specjaliści, w tym inżynierowie, lekarze – na Zachodzie szukają nie tylko wyższych zarobków, ale także możliwości rozwoju, dostępu do nowoczesnych technologii. Druga, bardzo duża grupa emigrujących to małżonkowie i partnerzy emigrantów, którzy pracują za granicą od kilku lat i teraz urządzili się już na tyle, że ściągają bliskich.

W tej sytuacji pracodawcy będą chyba zmuszeni podwyższać płace, by zdobyć ludzi do pracy?

Na razie starają się tego uniknąć i ratują się dowozem pracowników, zwłaszcza tych o najniższych stawkach. Nie chcą podwyższać zarobków nowym pracownikom, bo musieliby podnieść je wszystkim. A to oznacza dużo większy koszt. Jeśli więc pracodawca zatrudniający 3 tys. osób musi zatrudnić 100 kolejnych bardziej mu się opłaca dowozić je codziennie z odległości 50–60 kilometrów niż zaoferować wyższe zarobki. Bo koszty wyższych płac dla 3100 osób byłyby znacznie większe.

Chyba na dłuższą metę takiej sytuacji nie da się utrzymać?

Sądzę, że dowozów będzie coraz więcej mniej więcej do połowy przyszłego roku, obejmują coraz większy zasięg. Przy 80–100 km możliwości się wyczerpią. Wtedy wzrośnie presja na podwyżki.

Wszyscy je dostaną?

Przede wszystkim ci, którzy zarabiają najmniej, ok. 2 tys. zł brutto. Wiele zależy od sektora. W budownictwie i przemyśle ciężkim, gdzie mamy dekoniunkturę, roszczenia płacowe pojawią się na przełomie 2015 i 2016 roku.

—rozmawiała Anita Błaszczak

Rz: Choć prognozy dla Polski dopiero zapowiadają deficyt pracowników, Work Service wskazał niedawno aż 15 branż, w których już dziś brakuje ludzi do pracy. Na czele są motoryzacja i nowe technologie – w tym IT, gdzie deficyt przekracza 30 proc. Co to oznacza w praktyce? Tomasz Hanczarek:

Mniej więcej na co trzecią ofertę pracy nie można znaleźć odpowiedniego kandydata. Oznaki deficytu są więc widoczne już dziś, choć obraz sytuacji na rynku pracy zaburza nadpodaż absolwentów kierunków humanistycznych. Zatrudnia ich sektor usług biznesowych, który wprawdzie szybko rośnie i przyciąga kolejne inwestycje, ale niestety nie na taką skalę, by wykorzystać ten potencjał. Co roku trzeba by nie 20–30 tysięcy, ale co najmniej 100 tys. nowych miejsc pracy w centrach usług. Brakuje jednak fachowców.

Pozostało 80% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska