Dowcipna i szybko zyskująca na popularności akcja „Jedz jabłka na złość Putinowi" ogłoszona w reakcji na rosyjskie embargo na polskie owoce i warzywa, pokazała, że umiemy sobie radzić w trudnych sytuacjach i wywołała pełen sympatii odzew w zachodnich mediach. W połączeniu z wysiłkami Ministerstwa Rolnictwa, które zabiega o rekompensaty dla naszych producentów owoców i warzyw, może nawet stworzyć wrażenie, że uda nam się przetrwać kryzys za wschodnią granicą bez większych strat.
Jednak przypadek bydgoskiej Pesy, która może ucierpieć w wyniku sankcji wymierzonych w rosyjskie firmy (w tym przypadku w producenta tramwajów i czołgów), dobrze pokazuje, jak złudne to wrażenie. W zglobalizowanej gospodarce, gdzie często trudno rozwikłać powiązania udziałowców czy kontrahentów firm, takie sytuacje będą się pewnie powtarzać. W rezultacie sankcje mogą nas kosztować więcej niż 20 proc. (ok. 1,6 mld dol.) wartości naszego eksportu do Rosji.
Choć tak spektakularnych przykładów jak Pesa pewnie już nie będzie, to ucierpieć mogą dziesiątki mniejszych firm. Przy dużej skali strat wzrośnie zapewne sceptycyzm wobec jednoznacznego poparcia interesów Ukrainy. Widać to już w komentarzach pod informacjami o problemach Pesy.
Warto by na taki scenariusz przygotowali się zawczasu polscy politycy, którzy dotychczas mogli z pewną wyższością wypowiadać się o ostrożności państw Unii wobec działań mogących zaszkodzić ich interesom gospodarczym. Jednak tamte kraje od stuleci stosują w praktyce zasadę, której skutki Polska boleśnie nieraz odczuła – że w polityce nie liczą się sympatie i emocje, a tylko interesy. Własne.