Można dyskutować o tym, czy plan naprawczy dla Kompanii Węglowej jest dobry czy zły. Jednak w moim przekonaniu rząd przy jego ogłaszaniu popełnił kilka błędów. Kluczowym było utrzymywanie górniczej społeczności w przekonaniu, że nic złego wydarzyć się nie może. Od miesięcy przedstawiciele rządu powtarzali przecież, że nie będzie likwidacji kopalń ani zwolnień. Co więcej, Janusz Piechociński, wicepremier i minister gospodarki krytykował byłego prezesa KW Mirosława Tarasa za to, że odważył się przekazać górnikom gorzką prawdę – że sytuacja Kompanii jest tak tragiczna, że może zabraknąć nawet pieniędzy na grudniowe pensje.
Nie mniejszy aplauz na Śląsku wywołała reakcja premier Ewy Kopacz na próby zamknięcia nierentownej kopalni Kazimierz – Juliusz z grupy Katowickiego Holdingu Węglowego. Kopalnia kosztem 280 mln zł z budżetu państwa działa nadal, a przedłużenie jej żywotności pani premier poczytała sobie jako jeden z sukcesów swoich pierwszych stu dni rządów.
Rząd jest gotów do rozmów z górnikami, ale nie do ustępstw
Trudno się więc dziwić górnikom, że po takich działaniach i deklaracjach rządu ogłoszenie zamiaru likwidacji czterech kompanijnych kopalń było dla nich jak uderzenie obuchem w głowę. Ba, nawet niektórzy zwolennicy zamykania nierentownych zakładów przyznają, że treść programu była dla nich sporym zaskoczeniem. Zabrakło wcześniej rozsądnej, dobrze przemyślanej strategii informacyjnej ze strony rządu – jakie scenariusze dla Kompanii Węglowej są brane pod uwagę. Bombardowanie opinii społecznej dopiero teraz informacjami na temat fatalnych wyników finansowych poszczególnych kopalń KW jest w mojej ocenie mocno spóźnione.
Mam też wrażenie, że Warszawa nie do końca rozumie, czym są kopalnie dla górników i całej lokalnej społeczności. Stołeczni urzędnicy i politycy powinni mieć na uwadze wyjątkowy charakter tych relacji prowadząc rozmowy na Śląsku.