Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że banksterzy w USA wynaleźli finansowe perpetuum mobile. Fed kupuje od rządu USA obligacje skarbowe oprocentowane na 2 procent, finansując to emisją gotówki oprocentowanej na 0 procent. Na tej różnicy oprocentowania zarabia miliardy dolarów.
W sumie Fed kupił już obligacje rządowe i inne papiery dłużne na kwotę ponad 4 bilionów dolarów, zbijając stopy procentowe do poziomu bliskiego zera. W efekcie gospodarka USA znowu się rozwija w tempie najszybszym od dziesięciu lat, bezrobocie znacznie spadło, inflacja pozostaje bardzo niska, a dolar mimo druku tej waluty jest najsilniejszy od lat. Czy to nie piękne? Nie dość, że rząd może sprzedać prawie dowolną ilość obligacji bankowi centralnemu, pozyskując tanio pieniądze na swoje potrzeby, to jeszcze ma z tego tytułu potężne zyski.
Czy ten przykład nie będzie pokusą dla innych krajów, żeby powtórzyć taki sukces? Warto tu przypomnieć, że prawie 100 lat temu podobnej sztuczki próbowały Niemcy i skończyło się hiperinflacją, zniszczeniem klasy średniej i dojściem Hitlera do władzy. Próbowało też Zimbabwe prawie dekadę temu, doprowadzając do tego, że ceny podwajały się w ciągu dnia, jeśli człowiek jadł w restauracji zbyt długo, to płacił znacznie więcej, niż wskazywały ceny w menu w momencie rozpoczęcia posiłku.
Jak to możliwe, że w USA druk pieniądza nie powoduje inflacji, a w innych krajach spowodował? Otóż w USA też jest inflacja, ale widać ją w cenach aktywów, m.in. akcji, obligacji i nieruchomości. Jest ona bardzo groźna, bo powoduje powstanie baniek spekulacyjnych, które z czasem będą pękać, przynosząc recesję i kryzysy finansowe.
Tak więc gdyby NBP chciał powtórzyć trik Fedu, to skończyłoby się raczej jak w Zimbabwe, a nie jak w USA.