Nieliczący się z realiami politycy są jak król Midas: obiecują, że wszystko, czego tkną, zamieni się w złoto. Co gorsza, usiłują obietnicę spełnić, popadając w taką samą jak on pułapkę. Z tą różnicą, że konsekwencje „uzłocenia" w tym przypadku bokiem wychodzą poddanym, nie władcy.
Tak jest z płacą minimalną od lat windowaną przez PO, a teraz PiS. Firmy muszą płacić coraz więcej, bez względu na to, czy im biznes idzie czy nie. Z tym problemem zmaga się największy w kraju pracodawca, czyli Poczta Polska. Biznes listowy kurczy się od lat, w pandemii ubyło ulotek reklamowych, a rozwijający się dzięki boomowi e-handlu biznes paczkowy rośnie za wolno, by dziurę zasypać. Pocztowcy kokosów nie zarabiają, często to płaca minimalna. Dlatego gdy politycy wymuszają jej skok, to dla firmy poważny wzrost kosztów, nieadekwatny do jej sytuacji. W efekcie firma zaczyna zwalniać.
W lepszych czasach podnoszenie płacy minimalnej nie jest problemem. Nawet jeśli pracownik traci zajęcie, znajduje je w innej firmie. Przepływ ludzi z mniej efektywnych biznesów do lepszych jest zjawiskiem wręcz pożądanym. Gorzej, gdy nadciąga recesja. Jeśli firma popada w kłopoty w związku z fatalną koniunkturą, przeważnie łatwiej zwolnić część załogi, niż wynegocjować ze wszystkimi obniżki. Płacy minimalnej jednak nie da się obniżyć. Co oznacza, że gdy pracowników przestaną chronić tarcze uruchomione w czasie wiosennego lockdownu, można spodziewać się fali zwolnień.
W tym roku ustawowe minimum skoczyło z 2250 do 2600 zł, czyli aż o 15,6 proc. Na przyszły rok, który – już dzisiaj to wiemy – będzie dla gospodarki mozolnym lizaniem ran po drugiej fali pandemii, zaplanowano skok do 2800 zł, czyli o 7,7 proc.
Płaca minimalna, która powinna być przedmiotem negocjacji wyłącznie między pracodawcami i związkami zawodowymi w Radzie Dialogu Społecznego, stała się częścią agendy politycznej rządzącego ugrupowania, szczególnie w wyborczych latach 2019–2020. Rząd co roku wychodzi z roli życzliwego arbitra i dołącza do jednej ze stron. To tak, jakby w futbolu sędziowie zaczęli strzelać bramki. O tym, że takie „prezenty" mogą zaszkodzić obdarowanym, czyli pracownikom, warto pamiętać, gdy kolejny przywódca wywoła aplauz na partyjnej konwencji wyborczej, obiecując podwyżkę płacy minimalnej do 3000 albo i 4000 zł. Złotem Midasa nie można się najeść.