Tymczasem Unia to wielki organizm składający się z wielu, zazwyczaj luźno zszytych, organów. Żeby ten wielki organizm działał skutecznie, części muszą do siebie pasować.
Gdy się okazuje, że wprowadzone regulacje nie działają, Bruksela zaczyna wdrażać mechanizmy, które mają wymusić posłuszeństwo. Taka strategia jest nie do przyjęcia dla obywateli, zwłaszcza z biedniejszych krajów. Czują się oni bowiem mieszkańcami bogatej Europy, a muszą żyć jak obywatele drugiej kategorii. Pracują często więcej niż ci z zamożnych krajów, a mimo to zarabiają mniej i mają niższe emerytury. Jeśli więc Bruksela zmusi uboższe kraje do przestrzegania dyscypliny finansowej, to ich obywatele zagłosują nogami i większość z nich zacznie emigrować do bogatego centrum kontynentu.
W Polsce mamy bogatą stolicę i biedne regiony, zwłaszcza na wschodzie kraju, gdzie gospodarka i infrastruktura są słabo rozwinięte. To, że tworzymy jedno państwo nierozsadzane separatyzmami, to zasługa nie tylko wspólnego języka, ale przede wszystkim tego, że zamożne regiony płacą na uboższe i starają się, by gospodarka i poziom życia były tam podobne. Tak samo powinno być w Unii.
I nie chodzi nawet o to, by Niemcy płacili na polskie czy greckie emerytury. Podstawowym celem powinno być stałe finansowe wsparcie dla wyrównania poziomu rozwoju gospodarczego. Tego nie załatwią fundusze, które mają przejściowy charakter.
Unia może być strefą wolnego handlu, ale może być też wielkim, silnym organizmem gospodarczym. O tym, czym się ostatecznie stanie, zdecyduje solidarność i determinacja w wyrównywaniu różnic między bogatymi i biednymi państwami. Wspólne prawo czy instytucje mogą tylko pomóc, ale trwale nie rozwiążą największych problemów.