Banki w Grecji, do których klienci chętnie by chodzili, ale są zamknięte, bo brakuje im gotówki. I banki w Polsce, z których część klientów chętnie by odeszła, a które na brak gotówki bynajmniej się nie uskarżają.
Co różni banki greckie i polskie? Prawie wszystko. Polskie są zyskowne – greckim grozi bankructwo, polskie są nowoczesne – greckie staroświeckie, polskie mogą liczyć na wsparcie swojego banku centralnego – greckie nie mogą. A co jest między nimi wspólnego? To, że w przeszłości popełniły błędy i teraz muszą być gotowe ponieść ich konsekwencje.
Banki greckie popełniły przed laty w gruncie rzeczy jeden błąd, ale fatalny. Uwierzyły w to, że dzięki wprowadzeniu euro z Grecji znika ryzyko. Że wszystko jedno, jak bardzo zadłużony jest grecki rząd, jego obligacje są pewną i bezpieczną inwestycją. Że wszystko jedno, jak kiepskie są fundamenty greckiej gospodarki, można śmiało zwiększać akcję kredytową, sięgając w razie czego po pieniądze z Niemiec. Nie były w swoim błędzie odosobnione. Ale w innych krajach problem był znacznie mniejszy, a w razie kłopotów bankom mogły pomóc rządy. W Grecji nie, więc bankom grozi bankructwo.
Polskie banki też popełniły przed laty jeden ciężki błąd. Patrząc na wzmacniającego się złotego uznały, że ten trend nie może się odwrócić. I że pożyczając z zagranicy kapitał, a następnie udzielając kredytów we frankach szwajcarskich, znalazły magiczną receptę na to, jak gwałtownie zwiększyć akcję kredytową i zarobić krocie, nie ponosząc przy tym większego ryzyka. One też nie były w swoim błędzie odosobnione – podobnie, często na jeszcze większą skalę, postępowały przed 2008 rokiem banki w większości państw wschodniej części Europy. W niektórych krajach gwałtowna zmiana kursu wywołała prawdziwą zapaść sektora bankowego i gospodarczą recesję. U nas na szczęście nie – być może dlatego, że banki zbyt późno zaangażowały się we frankowy interes i nie zdążyły (na swoje i nasze wspólne szczęście) rozbudować go tak, jak było to wówczas możliwe.
Wspólny element sytuacji banków greckich i polskich jest taki, że muszą się dziś liczyć z kosztami popełnionego w przeszłości błędu. Dla banków greckich kosztem może być bankructwo. Polskie są w sytuacji o niebo lepszej – grozi im co najwyżej ograniczenie przez pewien czas zysków. Same zgłosiły już propozycję współudziału w pokryciu kosztów frankowego błędu. Ale propozycję bardzo skromną, obliczoną na niecały miliard złotych. W odpowiedzi z ust polityków padły pomysły idące znacznie dalej – od pokrycia znaczącej części kosztów (9 mld) w propozycji PO, po przerzucenie na nie całości kosztów (30 mld), co proponuje PiS.