Jeżeli ta prognoza się sprawdzi, to my - klienci płacący polskim koncernom energetycznym słono na dostarczane ciepło i prąd, możemy się tylko cieszyć. Osobiście nie cieszę się wcale, bo kocham prawdziwą zimę z siarczystym mrozem, ostrym słońcem i masą śniegu, a nie cierpię lata z coraz większym upałem, masą insektów i długim dniem.
Wraz ze mną nie cieszy się z pewnością Aleksiej Miller - prezes Gazpromu, który przed każdym sezonem grzewczym ostrzega Europę (Rosja też należy do Europy, ale chyba Rosjanie nie są tego świadomi, bo wciąż używają tego określenia mówiąc o swoich sąsiadach z zachodu). Teraz też, zaraz po podpisaniu wymęczonego porozumienia z Ukrainą, Miller ostrzega, że gazu może dla „Europy" zabraknąć, bo Kijów kupi go za mało, by zapewnić płynność dostaw w razie ataku mrozów.
Pewnie po wygłoszeniu takiego ostrzeżenia, prezes szybko pchnął swojego sekretarza do największej moskiewskiej cerkwi, by tam odpowiednio hojną „tacą" zapewnić sobie pogodowy lobbing na górze. No bo jeżeli opatrzność nie spojrzy łaskawie na Gazprom i nie przymrozi w „Europie", to gazowy gigant sam będzie miał kłopoty.
Nie dość, że popyt na rosyjski gaz spada, to jeszcze zawalają się kolejne projekty rozbudowy magistrali gazowych do „Europy". Najpierw upadł South Stream; teraz bliski podzielenia jego losu jest Turecki Potok. Wprawdzie ma być rozbudowany Nord Stream, ale i tu słychać głosy wątpiących w sens tego przedsięwzięcia.
Tak więc zwyczajowe ostrzeżenia prezesa Gazpromu to bardziej wołanie kota na puszczy, aniżeli troska o zimne domy „Europy". Ten rynek wciąż jest kluczowy dla koncernu i to on przynosi kasę na gigantyczny gazociąg Siła Syberii budowany do chińskiej granicy. Blisko 3000 km rury zassie jakieś 55-60 mln dolarów, których Gazprom nie ma.