W takiej atmosferze trudno się oprzeć gorączce kupowania, tym bardziej że handlowcy sprytnie grają na emocjach klientów – łowców okazji.
Ci ostatni sami stają się wtedy zwierzyną łowną, i to wyjątkowo dorodną, bo zaopatrzoną w świąteczne bony, bonusy od pracodawców czy trzynastkami wciąż wypłacanymi w niektórych firmach. Do tego dochodzi ofensywa banków z kredytami na święta. W sam raz na reklamowane w grudniu superoferty sprzętu RTV i komórek albo zabawkowe nowości. Nawet jeśli dorośli zrobili już zapas zabawek podczas wcześniejszych przecen, to i tak coś dokupią. Tym bardziej że w warunkach niżu demograficznego o radość malucha dba często cały tabun dziadków i cioć.
Zwyczaj celebrowania świąt „na bogato" i tradycja obdarowywania się prezentami sprzyja zarówno handlowcom, jak i całej gospodarce. I to przez cały IV kwartał. A nie brakuje przedsiębiorców, którzy z gwiazdkowego sezonu – jak np. hodowcy karpi i choinek – żyją przez cały rok. Na tle całej sprzedaży detalicznej w sklepach, która w zeszłym roku przekroczyła 677 mld zł (średnio 56 mld zł miesięcznie), kwota 20 miliardów, jaką mamy wydać na Boże Narodzenie, nie szokuje. Jednak całe te pieniądze pójdą tylko na wigilijny wieczór i dwa dni świąt,
W dodatku myśląc o zrobieniu przyjemności bliskim, wydajemy je mniej rozważnie niż zwykle. Do tego stopnia, że niektórzy ekonomiści w gwiazdkowej tradycji prezentów widzą przykład tzw. zbędnej straty społecznej – czyli trwałej utraty dobrobytu społecznego wskutek mało racjonalnej alokacji zasobów. Strata jest obliczana jako różnica między kwotą, jaką płaci za prezent ofiarodawca, a kwotą, za jaką byłby go skłonny kupić sam obdarowany. Jednak ta „zbędna strata społeczna" w rzeczywistości może przynosić spore korzyści. Radość z prezentów, atmosfera świąt wzmacniają więzi społeczne, co przekłada się potem na zaufanie – także w biznesie – i w efekcie pomaga w rozwoju całej gospodarki.