Może oczekiwania były trochę na wyrost? Jakby nie patrzeć, efektów przyspieszenia i dorównania jakoś nie ma. Nasuwa się więc prosty wniosek, skoro nie ma specjalnych efektów, to może nie warto marnować pieniędzy na kolejne programy, topić kolejnych milionów w inwestycje, które nie przynoszą pożądanych skutków.
Może z tzw. Polski B zrobić taką enklawę słabo rozwiniętej, ale miłej sielskości – najlepiej z polnymi drogami i furmankami, które można pokazywać turystom albo w filmach jak w telewizyjnym hicie „U Pana Boga za piecem". To żart, bo takie enklawy wprawdzie dobrze się ogląda w telewizji czy na wakacjach, ale niewiele osób chce tam na stałe żyć. Co widać po szybko wyludniających się województwach na wschodzie kraju.
Trzeba więc inwestować i rozwijać, ale z pomysłem. I to innowacyjnym. Można sobie darować stadiony, parki wodne (zwłaszcza tam, gdzie, jak w Lidzbarku Warmińskim, wody termalne są zimne) i inne tego typu kosztowne atrakcje, które tak lubią otwierać lokalni włodarze. Jak powietrze potrzebne są za to inwestycje w coś, czego nie widać – szybki, powszechnie dostępny i tani internet. W każdej dziurze powinien dziś być dostępny. Do tego trzeba dodać dobre drogi i sprawną komunikację publiczną. Tymi drogami przyjadą inwestorzy i pracownicy, w internecie zaś młodzi ludzie, którzy po studiach „w wielkim mieście" zechcą wrócić do siebie, założą firmy i zaczną zdobywać pracodawców (jeśli będą chcieli pracować zdalnie). Polska B może wtedy stać się Polską A. Bo przecież oprócz takiego miernika jak PKB per capita dla przeciętnego mieszkańca bardziej liczy się inny miernik – jakości życia.