Leon Podkaminer: Wyższa inflacja na horyzoncie: jak na nią (nie)reagować

Skutki powrotu stawki VAT na żywność z zera do 5 proc. mogą być dla konsumentów marginalne. Jako takie nie uzasadniałyby podjęcia znaczących działań polityki pieniężnej – pisze doradca prezesa NBP.

Publikacja: 06.03.2024 03:00

Skutki powrotu stawki VAT na żywność z zera do 5 proc. mogą być dla konsumentów marginalne

Skutki powrotu stawki VAT na żywność z zera do 5 proc. mogą być dla konsumentów marginalne

Foto: Bloomberg

W styczniu inflacja zmniejszyła się do 3,9 proc. (rok do roku). Przewiduje się, że w najbliższych miesiącach będzie się nadal obniżać. Dość powszechnie uważa się jednak, że od połowy roku inflacja może przyspieszyć – w dodatku „skokowo”. Ten scenariusz miałby się zrealizować gdyby rząd zdecydował się wycofać z „działań osłonowych” przywracając 5-proc. stawkę VAT na żywność (od kwietnia) oraz wycofując się (całkowicie bądź częściowego) z „mrożenia” cen energii elektrycznej i gazu (od lipca).

Jak na tę sytuację zareaguje Rada Polityki Pieniężnej? Sądząc z wniosków składanych w przeszłości przez „senacką” część RPP (Joanna Tyrowicz, Przemysław Litwiniuk i Ludwik Kotecki) można oczekiwać ponowienia prób zacieśnienia polityki pieniężnej. Najdalej w tym względzie idzie prof. Joanna Tyrowicz. Konsekwentnie domaga się ona skokowego podniesienia stóp procentowych NBP – w tym referencyjnej (do 7,75 proc.). Perspektywa wzrostu inflacji uskrzydli – jak sądzę – jastrzębią część RPP. Z poglądem o potrzebie stanowczej uprzedzającej reakcji RPP się nie zgadzam.

Czy wyższy VAT to wyższe ceny żywności?

Milcząco przyjmuje się, że 5-proc. wzrost VAT na żywność będzie powodować dodatkowy wzrost cen żywności o ok. 5 pkt proc. Tym samym mogło by to podnieść ogólny poziom inflacji o ponad 1 pkt proc. Przypuszczam wszakże, że spowodowany wyższą stawką VAT wzrost cen żywności będzie dużo niższy. Nie wykluczam nawet, że ceny żywności zauważalnie nie wzrosną z powodu wyższego VAT.

Dlaczego? Rzecz w tym, że detaliczne ceny żywności są obecnie kształtowane swobodnie przez sprzedawców (zdominowanych przez duże, konkurujące ze sobą sieci handlowe). Mają oni na uwadze głównie maksymalizację zysków, zwłaszcza bieżących. Nie wyobrażam sobie, by sprzedawcy detaliczni i hurtowi nie wykorzystywali nadarzających się okazji do podnoszenia cen. W tej aktywności ogranicza ich głównie poziom popytu na produkty żywnościowe.

Podwyżka stawki VAT przerzucana na wyższe ceny (bez utraty wolumenu sprzedaży) świadczyłaby o istnieniu niewykorzystanych możliwości podniesienia cen (i dodatkowych zysków) jeszcze przed podwyżką VAT. Powiedzmy, że ćwiartka kurczaka kosztuje średnio 10 zł. Gdyby konsumenci przeszli do porządku dziennego nad średnią ceną 10,50 zł (obecna cena plus 5 proc. VAT), to okazałoby się, że wcześniej sprzedawcy nie wykorzystali okazji i „powinni byli” wyceniać kurczaki na 10,50 zł jeszcze przed podwyżką VAT. Ergo, obecne ceny żywności prawdopodobnie są już maksymalnie wyśrubowane. Nie da się ich podnieść o dodatkowy podatek.

Inaczej mówiąc, obawy związane z inflacyjnymi skutkami wyższych stawek VAT na żywność uważam za przesadzone. Na tej samej zasadzie nie uważam, by wcześniejsze obniżki stawek VAT na żywność istotnie przyczyniły się do spowolnienia wzrostu cen żywności. Obniżki takie, owszem, przyczyniły się do wzrostu „dobrostanu” sprzedawców, ale w małym stopniu do większego „dobrostanu” konsumentów.

Na tej samej zasadzie planowana podwyżka stawek VAT obciąży głównie sprzedawców (pomniejszając ich zyski). Skutki tych podwyżek dla konsumentów mogą być raczej marginalne. Jako takie nie uzasadniałyby podjęcia znaczących działań polityki pieniężnej.

„Odmrażanie” cen energii to coś innego

Ceny energii to zupełnie inna historia. Ich wysokości nie ogranicza popyt na energię, lecz decyzje administracyjno-regulacyjne. Zaprzestanie „mrożenia” cen energii nie oznacza jeszcze podniesienia cen do poziomu maksymalizującego zyski ich producentów (i dystrybutorów). Idzie jedynie o wydatne zwiększenie zyskowności sektora energii. A tym samym dochodów netto sektora publicznego będącego faktycznym właścicielem sektora energii.

Z uwagi na ponadprzeciętną rentowność sektora energetycznego (łącznie z górnictwem węgla) podwyżek cen energii nie można, moim zdaniem, uzasadniać potrzebą zapewnienia rentowności przedsiębiorstw tego sektora. W istocie „odmrażanie” cen energii to nic innego jak dodatkowe opodatkowanie konsumpcji prywatnej. Ma ono na celu przede wszystkim ograniczenie rozmiarów fiskalnego deficytu sektora publicznego.

Trudno przesądzić tu kwestię tego, na ile korzyści fiskalne uzasadniają wywołanie dodatkowego szoku cenowego podnoszącego wskaźnik inflacji o ok. 4 pkt proc. Dla polityki pieniężnej istotny jest wniosek, że w rezultacie operacji „odmrażającej” bieżące realne dochody do dyspozycji gospodarstw domowych zostałyby istotnie pomniejszone. Należałoby więc oczekiwać pewnego zmniejszenia ogólnego (zagregowanego) popytu konsumpcyjnego. A co za tym idzie, także efektywnego popytu na różne inne (poza energią) towary i usługi.

Reakcje polityki pieniężnej

Perspektywa podwyższonej inflacji często działa na wielu ekonomistów jak czerwona płachta na byka. Z reguły zalecają oni – bez zbędnych korowodów – wyprzedzające zacieśnienie polityki pieniężnej. Ma to pewien sens wtedy, gdy źródłem nadchodzącego przyspieszenia inflacji jest nadchodzący (lub już realizujący się) boom kredytowy i/lub konsumpcyjny, związany z nadmiernym wzrostem dochodów do dyspozycji sektora gospodarstw domowych.

Objawów nadciągającego boomu kredytowego i/lub konsumpcyjnego trudno się teraz dopatrzyć. Mamy do czynienia, o ile wiem, z flautą w tych dziedzinach. Co więcej, w rezultacie „odmrażania” (i skokowego wzrostu cen energii) skurczą się rozmiary realnych dochodów do dyspozycji gospodarstw domowych. A więc zelżeje też i (domniemana) presja popytu.

W tej sytuacji nie doszukiwałbym się większego sensu w zacieśnianiu polityki pieniężnej. Skuteczne zniwelowanie ogólnego inflacyjnego efektu rosnących cen energii wymagałoby sprowokowania niebywale głębokiej recesji. Jej skutkiem byłoby drastyczne obniżenie się ogólnego popytu konsumpcyjnego. Oraz w konsekwencji – spadek cen (deflacja) w zakresie innych (poza energią) towarów i usług. Nie jest to perspektywa zachęcająca ekonomicznie (a tym bardziej politycznie).

Co zatem pozostaje? Sądzę, że ewentualny (kolejny) szok cen energii należy spokojnie przeczekać, bez podejmowania jakichś radykalnych prób „studzenia” obecnej (jakże wątłej) koniunktury. Oczywiście nie byłaby to strategia całkowicie bezpieczna. Za zawiniony przez politykę fiskalną wzrost inflacji obciążony zostanie… NBP. Z pewnością nie zabraknie głosów obwiniających NBP za brak stosownie restryktywnej wyprzedzającej podwyżki stóp procentowych. Głosy potępienia pojawią się zresztą niezależnie od tego, co ostatecznie zadecyduje RPP. Kto chce psa uderzyć, ten kij znajdzie…

Autor jest doradcą prezesa NBP. Tekst wyraża jego prywatne opinie.

Opinie publikowane w „Rzeczpospolitej” są elementem debaty publicznej i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy

W styczniu inflacja zmniejszyła się do 3,9 proc. (rok do roku). Przewiduje się, że w najbliższych miesiącach będzie się nadal obniżać. Dość powszechnie uważa się jednak, że od połowy roku inflacja może przyspieszyć – w dodatku „skokowo”. Ten scenariusz miałby się zrealizować gdyby rząd zdecydował się wycofać z „działań osłonowych” przywracając 5-proc. stawkę VAT na żywność (od kwietnia) oraz wycofując się (całkowicie bądź częściowego) z „mrożenia” cen energii elektrycznej i gazu (od lipca).

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację