PiS starał się skomplikować życie swoim następcom, opóźniając moment oddania władzy. Wychodzi to teraz przy pracach nad budżetem na 2024 r. Żeby nie dawać prezydentowi pretekstu do rozwiązania parlamentu, należy przesłać mu do podpisu gotową ustawę budżetową przed końcem stycznia. Wcześniej muszą ją zaakceptować Sejm i Senat. To dlatego we wtorek w tempie ekspresowym nad projektem ustawy budżetowej pochylił się nowy rząd.
To, co zastał w finansach państwa, jeży włos na głowie. Rozdmuchane przez osiem lat wydatki sprawiają, że w projekcie pojawił się rekordowy deficyt 184 mld zł. Wbrew temu, co mówił PiS, państwo za jego rządów nie miało pieniędzy na wszystko. I musiało się zadłużać.
Czytaj więcej
Gabinet Donalda Tuska podniósł limit dziury w finansach państwa do 5,1 proc. PKB wobec 4,5 proc. PKB zaplanowanych przez rząd PiS. Jednak zdaniem ekonomistów to i tak za mało, by sfinansować obietnice.
Po wtorkowym posiedzeniu rządu wiemy już, że koalicja zgodnie z przedwyborczymi obietnicami utrzyma 13. i 14. emeryturę, zamieni 500+ na 800+, planuje też m.in. 30-proc. podwyżkę dla nauczycieli i wykładowców akademickich oraz 20-proc. dla pracowników budżetówki. W projekcie budżetu zapisano też 500 mln zł na finansowanie in vitro i pieniądze na leczenie dzieci chorych na SMA. Będzie tzw. babciowe, odblokowanie kilku miliardów złotych dla samorządów, a wydatki na wojsko pozostaną wysokie.
Wszystko składa się na wspomniany deficyt. W tym roku nie ma już czasu na porządkowanie budżetowej stajni Augiasza. Ale w kolejnych latach nie da się utrzymywać tak ogromnego deficytu. Potrzebne są decyzje porządkujące i racjonalizujące wydatki. Tym bardziej że dochody też pozostawiają wiele do życzenia. Sporo złego zrobił program szyderczo nazwany przez PiS Polskim Ładem. Wiele rozwiązań trzeba tu będzie przestawić z głowy na nogi, ale i to jest zadanie na później, skoro budżet musi być gotowy już do końca stycznia.