Witold M. Orłowski: Żaba i światowe finanse

Kiedy Rada Polityki Pieniężnej podejmuje wiekopomne decyzje na temat naszych stóp procentowych, też postanowiłem zająć się tematem pieniądza. Ale w skali globalnej.

Publikacja: 07.09.2023 03:00

Witold M. Orłowski: Żaba i światowe finanse

Foto: Adobe Stock

Nie będę więc pisać o kondycji złotego, lecz o pieniądzu światowym. Takim, który jest akceptowany na całym świecie, w którym rozlicza się transakcje międzynarodowe i który wszystkie kraje trzymają jako rezerwę w skarbcach banków centralnych – po to, by zapewnić wymienialność własnych walut (dlatego nazywa się go też pieniądzem rezerwowym).

Na początku XX wieku rolę taką pełnił brytyjski funt. Nic dziwnego – Imperium Brytyjskie obejmowało jedną czwartą ludności świata i jedną piątą globalnego PKB, Londyn był największym centrum finansowym, a trwała wartość funta była zagwarantowana przez jego pełną wymienialność na złoto.

Nic jednak nie trwa wiecznie. Z czasem gwiazda funta zbladła, a jego miejsce zajął nowy król, czyli dolar. I znowu – nic dziwnego. W połowie XX wieku Nowy Jork przejął rolę Londynu jako centrum światowych finansów, Stany Zjednoczone wytwarzały jedną trzecią globalnego PKB, a choć dolar nie był w pełni wymienialny na złoto, był walutą bardzo stabilną.

I dolar w zasadzie rządzi po dziś dzień, choć od początku XXI wieku u jego boku pojawił się lokalny rywal – euro (w roku 2000 dolary stanowiły ponad 70 proc. rezerw walutowych świata, dziś jest to niecałe 60 proc., podczas gdy udział euro wzrósł do 20 proc.).

Czytaj więcej

Decyzja RPP pogrąża złotego. Jest najsłabszy od maja

I taka właśnie uprzywilejowana pozycja dolara kłuje w oczy te kraje, które chciałyby usunąć USA z miejsca największego mocarstwa gospodarczego świata. Podczas sierpniowego spotkania grupy BRICS (Chin, Indii, Rosji, Brazylii i RPA) Moskwa usiłowała rozpocząć rozmowę na temat stworzenia nowej, wspólnej waluty rezerwowej (na bazie koszyka walut krajów BRICS), która mogłaby zdetronizować dolara i zadać w ten sposób potężny cios amerykańskim finansom i amerykańskiemu prestiżowi.

Czy jest to możliwe?

Oczywiście, mógł argumentować Kreml. Przecież kraje BRICS wytwarzają dziś łącznie niemal jedną trzecią światowego PKB (dwa razy więcej niż Stany Zjednoczone) i mają potężne rezerwy złota oraz dewiz. Wystarczy się odważyć i rzucić wyzwanie, a wkrótce większość nienawidzącego Amerykanów świata z radością wymieni zużyte „baksy” na lśniące, nowe „briksy”.

Posiadanie światowej waluty to czysty zysk, bo – magazynując ją w swoich skarbcach – reszta świata udziela gigantycznego, darmowego kredytu krajom, które ją emitują. Ale jest to przede wszystkim dowód gospodarczej potęgi i narzędzie budowy wpływów politycznych. Zmagający się z konsekwencjami wojny Kreml z radością ogłosiłby swemu narodowi takie zwycięstwo nad USA. Wreszcie byłoby widać, kto jest upadłym mocarstwem, a kto nowym!

No tak, gdzie konia kują, żaba nogę podstawia. Wprawdzie PKB grupy BRICS to 32 proc. globalnego PKB, ale z tego udział Chin to 19 proc., a Rosji niecałe 3. Więc to nie zdanie prezydenta Putina miało tu znaczenie, a zdanie Pekinu. A że Chiny nie miały ochoty podjąć tematu, więc na szczycie w południowoafrykańskim Johannesburgu nikt go nie poruszył.

Chiny zapewne bez przykrości myślą o detronizacji dolara. Ale po to, by stworzyć nowy globalny pieniądz, nie wystarczy wielki PKB. Trzeba też otworzyć dla inwestorów z całego świata swój rynek finansowy i pozwolić na swobodne kształtowanie się kursu swojej waluty, bo nikt nie ma ochoty przetrzymywać bogactwa i używać w transakcjach pieniądza, którego wartość jest ręcznie ustalana na podstawie decyzji politycznych. A na taki krok Pekin nie jest gotowy, bo to oznaczałoby utratę potężnego narzędzia kontroli nad gospodarką.

Więc na razie Władimir Putin może sobie tylko pomarzyć o zastąpieniu dolara i pokonaniu Ameryki.

Nie będę więc pisać o kondycji złotego, lecz o pieniądzu światowym. Takim, który jest akceptowany na całym świecie, w którym rozlicza się transakcje międzynarodowe i który wszystkie kraje trzymają jako rezerwę w skarbcach banków centralnych – po to, by zapewnić wymienialność własnych walut (dlatego nazywa się go też pieniądzem rezerwowym).

Na początku XX wieku rolę taką pełnił brytyjski funt. Nic dziwnego – Imperium Brytyjskie obejmowało jedną czwartą ludności świata i jedną piątą globalnego PKB, Londyn był największym centrum finansowym, a trwała wartość funta była zagwarantowana przez jego pełną wymienialność na złoto.

Pozostało 83% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne