Po raz kolejny o inflacji (i polityce pieniężnej) wypowiedzieli się Stanisław Kluza i Andrzej Sławiński (tekst pt. „Ile kosztuje Polaków inflacja? Najostrożniejsze wyliczenia porażają.”, „Rzeczpospolita”, 22.02.2023). Autorzy raczej obłudnie „wciąż martwią się, że NBP pozwolił inflacji poszybować tak wysoko…”. Po czym… „zaczynają brać pod uwagę, że dokonane u nas zmiany instytucjonalne nastąpiły właśnie po to, by polityka pieniężna i fiskalna mogły być prowadzone tak, jak to widzimy”.
Inaczej mówiąc, NBP jest oskarżony nie tylko o to, że „pozwolił inflacji szybować”,, ale – co więcej – o udział w jakimś niecnym spisku mającym doprowadzić do zubożenia Polaków i zdołowania gospodarki: „można przyjąć, że akomodacyjna polityka pieniężna NBP wpłynęła w dużym stopniu” „na wielkość nałożonego na gospodarkę podatku inflacyjnego”.
NBP „pozwolił inflacji szybować” – a jego polityka była akomodacyjna (tj. przyzwalająca) „w dużym stopniu”. Rodzi się tu kilka pytań. Po pierwsze, czy inflacja (w istocie kosztowa) byłaby istotnie niższa, gdyby tylko NBP „nie pozwolił” (w jaki konkretny sposób?) jej „szybować”? Po drugie, polityka NBP była akomodacyjna „w dużym stopniu”? Dużym? Jak dużym? Wpłynęła na „wielkość podatku inflacyjnego” w 90 proc.? A może raczej w 10 proc.? Jeśli autorzy mają jakieś w tej materii wyliczenia, niechże je wreszcie upublicznią. Albo niech dadzą sobie spokój z rozsiewaniem pomówień.
Dalej, kto konkretnie – i jaki sposób – nałożył ów podatek, i w jaki sposób został on ewentualnie przez owego „ktosia” spożytkowany? Zauważmy, że w tzw. gospodarce planowej władza – jako ostateczna dysponentka wszystkich dóbr i usług - mogła arbitralnie podnieść ceny tego czy owego, albo nawet wszystkiego, i w ten sposób „nabić sobie kabzę”, narzucając ludności ekwiwalent prawdziwego podatku. Ale w gospodarce (w dominującym stopniu) rynkowej rzeczy mają się inaczej.
Bezpośrednio za wzrostem cen konkretnych towarów stoją konkretni sprzedawcy, dostawcy i producenci ( w tym także podmioty de facto państwowe). Ich decyzje cenowe sumują się zbiorczo do wskaźnika inflacji. Na osiedlowym bazarku jestem konfrontowany z drożejącymi warzywami. Proszę mi wytłumaczyć jaki jest sens twierdzenia, że oto sprzedająca warzywa pani Genia „nałożyła na mnie podatek inflacyjny”?