Rządząca partia rozrzuca kolejne dziesiątki miliardów złotych z helikoptera i jak diabeł święconej wody unika wprowadzenia przy owych transferach kryteriów dochodowych. Kierowałyby one pomoc do tych, którzy jej najbardziej potrzebują, a wtedy nie dość, że potrzebujący otrzymaliby więcej, to jeszcze i państwo spore sumy by zaoszczędziło.
Czytaj więcej
Dodatki ciepłownicze będą przysługiwać wszystkim. Rząd rozumie argumenty zwolenników wprowadzenia ich wyłącznie dla najbardziej potrzebujących, ale nie chce, by proces weryfikacji dochodów spowalniał wypłatę pieniędzy.
Nie inaczej jest z najnowszym deputatem węglowym, dla niepoznaki zwanym dodatkiem. Po 3 tys. zł mają otrzymać – jak leci – wszyscy grzejący się węglem kamiennym. Wystarczy, że zarejestrują kozę, piec, kuchnię albo kominek. Kryteriów dochodowych brak, a pieniędzy nawet nie trzeba wydawać na węgiel. Koszt dodatków to bagatela 11,5 mld zł, mniej więcej tyle, ile kosztuje nas coroczna 13. emerytura, albo jedna czwarta tego, co nasze państwo wydaje na 500+.
Nieoficjalny powód braku kryterium dochodowego przy deputacie węglowym: państwo nie zdążyłoby przed zimą zweryfikować wniosków osób starających się o wsparcie. Jeśli tak, to jest już nie tyle z kartonu, ile z marnego papieru pakowego. Przecież fiskus wie o nas wszystko – potrafi w tydzień zweryfikować roczne zeznanie podatkowe i zwrócić nadpłatę. A jednolite pliki kontrolne pozwalają na śledzenie obrotów dosłownie wszystkich podmiotów gospodarczych. Państwo sięga tu po informatyczne innowacje, mając przepastne bazy danych, nietrudno więc na masową skalę sprawdzić dochody. O ile się chce to robić.
Argument, że weryfikacja byłaby zbyt skomplikowana i że taniej jest wypłacać pieniądze wszystkim, pojawił się już raz – przy okazji wprowadzenia 500+ na każde dziecko. Tyle że to był argument funta kłaków niewart. Bo jakże to, lepiej rozdać ponad 40 mld zł wszystkim, niż np. 25–30 mld zł dać najbardziej potrzebującym, zwiększając przy tym stawkę powyżej 500 zł?