W idealnym świecie państwo, biorąc się do takiej inwestycji (to nie tylko lotnisko, ale cały węzeł komunikacyjny z polskim TGV), przygotowuje jednocześnie spójny jej plan z pakietami przepisów i rozwiązań obejmujących wszystkie możliwe dziedziny, od przesiedleń po przepisy przeciwpożarowe. Zatrudnia też nie polityków i ludzi z nimi związanych, lecz menedżerów doświadczonych przy budowie tak wielkich lotnisk. Dba także o konsensus polityczny. Jest to bowiem inwestycja, którą prezes PiS Jarosław Kaczyński zachwala jako większą niż największe projekty PRL.

Zamiast spójnej wizji, dokładnego harmonogramu i szczegółów finansowania na razie słychać głównie o zamieszaniu wokół działek i wycen oraz protestach mieszkańców. Program dobrowolnego wykupu gruntów rozpoczęto, kiedy nie było jeszcze dokładnej lokalizacji lotniska (ta pojawiła się dopiero teraz), i skończył się porażką. Dopiero teraz – niemal pięć lat po przyjęciu projektu inwestycji – rząd wprowadza przepisy związane z rozliczaniem wywłaszczeń i relokacją, czyli przeniesieniem domostw, a nawet całych wsi w inne miejsca. Jeden z rolników stwierdził – a rzecz to szokująca, nawet jeśli uznamy, że przesadza – że za okupacji niemieckiej czuł się bezpieczniej niż teraz w Polsce.

Rząd i inni fani centralizacji wyraźnie nie doceniają problemów, jakie niesie taka inwestycja. Po protestujących mieszkańcach pojawią się ekolodzy, wyjdą błędy techniczne i planistyczne. Jak w przypadku portu Berlin Brandenburg, którego budowę zakończono z opóźnieniem równym dekadę i kosztem trzykrotnie wyższym, niż planowano. W Polsce w przypadku lotnisk Radom czy Kielce-Obice (tu wcześniej planowano port centralny), oddalonego 40 km od Włoszczowej, w błoto poszły dziesiątki milionów złotych, a tutaj w razie niepowodzenia wchodzą w grę już dziesiątki miliardów.

W Polsce nie brakuje projektów kosztownych inwestycji motywowanych politycznie, często absurdalnych. Z niejednego takiego „białego słonia” rozliczymy rządzących w ramach akcji, którą zaczyna „Rzeczpospolita”.

Wracając do lotniska – władze wciąż zapowiadają otwarcie go w 2027 roku, co jest fantasmagorią. Nie ma też pewności, czy CPK nie dokona żywota, zanim powstanie. Wojna w Ukrainie uderzyła w ruch lotniczy między Europą i Azją, na czym opierała się też idea centralnego portu, a ogromne pieniądze są teraz potrzebne na zaniedbaną armię. Nielubiany projekt może też zamknąć nowa władza. Donald Tusk mówił niedawno o „grupie darmozjadów, która zarabia gigantyczne pieniądze i zarządza cały czas łąką”. Tylko jak wtedy wyjaśnić to wszystko mieszkańcom tej łąki, którzy już zostaną wysiedleni i relokowani? I kto powinien przeprosić?