W ślad za deklaracjami następowały różne oszczędnościowe akcje. Były więc 10-proc. cięcia zatrudnienia, zamrażanie płac, były nawet połączenia różnych instytucji i agencji.
Z efektami było już gorzej, co potwierdzają dane o rekordowych wydatkach na administrację. A co z akcjami zaciskania pasa? Otóż cięcia etatowego zatrudnienia kończyły się tym, że w urzędach rozpanoszyły się tzw. umowy śmieciowe. Zamrożenie płac też było po części omijane, a po części odstraszało najlepszych specjalistów. W czasach pokryzysowego wysokiego zagrożenie nie było zbyt dotkliwe, lecz teraz, gdy wróciliśmy do tzw. rynku pracownika, ryzyko odpływu talentów wzrosło.
Nie bardzo wierzę więc w zapowiadane teraz plany kolejnego cięcia wydatków sfery budżetowej. Co prawda informatyzacja i automatyzacja aparatu skarbowego może pozwolić na likwidację setek prostych etatów, ale skuteczna walka z przekrętami fiskalnymi wymaga zatrudnienia naprawdę dobrych specjalistów, którym trzeba też naprawdę dobrze zapłacić. Cięcie wydatków może się więc nie udać. To samo dotyczy konsolidacji różnych urzędów i instytucji. Nawet jeśli na początku będzie taniej, to z czasem, zgodnie z prawem Parkinsona, struktury zaczną się rozrastać. Jeśli naprawdę chcemy radykalnie zmniejszyć publiczne wydatki, to trzeba ograniczyć zakres działania państwa. Na początek ustalić, czy ma nam zapewnić bezpieczeństwo, dobrą infrastrukturę (w tym drogi) i sprawne sądy, czy brać na siebie rolę troskliwego rodzica, który sfinansuje nam dzieci, mieszkanie, a na koniec emeryturę. W tym drugim przypadku nie łudźmy się, tanio nie będzie.