Do niedawna rynek tych papierów był w uśpieniu, z prostego powodu – skutecznie blokowały go przepisy kilku ustaw. Po wielu latach upominania się o zmianę prawa bankowcy wreszcie się doczekali. W nowych warunkach skromne grono trzech działających na naszym rynku banków hipotecznych (w tym uruchomiony w ubiegłym roku PKO Hipoteczny) śmielej sięga po ten sposób pozyskiwania stabilnego finansowania na rynkach. Z punktu widzenia bilansów te papiery mają bardzo dużą zaletę, bo pozwalają na zmniejszanie luki płynnościowej wynikającej z tego, że długoletnie kredyty są w dużej części finansowane krótkoterminowymi depozytami.

Ale listy zastawne mogą ułatwić też przejście polskiego rynku z polityki udzielania długoletnich kredytów hipotecznych o zmiennym oprocentowaniu na kredyty o stałej stopie. Taka zasadnicza zmiana byłaby kluczowa nie tylko dla banków, ale też dla klientów. Nie jest to jednak tylko zadanie stojące po stronie kredytodawców, ale mentalne wyzwanie dla kredytobiorców.

Żyjemy obecnie w otoczeniu niskich stóp procentowych i Polacy się do tego przyzwyczaili, ale nic nie jest dane raz na zawsze i prędzej czy później stopy pójdą w górę, a wraz z nimi raty kredytów. O takim ryzyku często wspomina się przy okazji dyskusji o ustawowym rozwiązaniu problemu kredytów frankowych: przeciwnicy takiego pomysłu straszą, że jak państwo pomoże frankowiczom, to za jakiś czas po nadzwyczajną pomoc zgłoszą się złotówkowicze. Mam wrażenie, że o ile społeczeństwo jest dziś świadome ryzyka kursowego, które się już zmaterializowało, o tyle wciąż niewiele osób jest gotowych zapłacić dziś wyższą ratę kredytu o stałym oprocentowaniu na zasadzie ubezpieczenia przed wzrostem stóp.