Miliardy, które można wydać na różne sposoby. Nic dziwnego, że kłótnia wybuchła kolejny raz. I kolejny raz padają znane od lat, mocno zużyte argumenty. Ze strony krytyków ten, że OFE to „największy przekręt transformacji" i mechanizm, na którym wszyscy emeryci tracą (a zarabiają prywatne firmy). Ze strony zwolenników, że OFE to prywatne oszczędności, które rząd chce skonfiskować i użyć do własnych celów.
Sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Pieniądze z OFE trudno znacjonalizować, bo zawsze były pod pełną kontrolą państwa, a ich rola jako „prywatnych oszczędności" była zawsze iluzoryczna. I zawsze trzeba było się liczyć z tym, że zgodnie z wolą polityków mogą być w każdym momencie wykorzystane w inny sposób, niż do tej pory deklarowano.
Krytycy OFE mają nieco racji: nadmierne opłaty pobierane przez firmy zarządzające w pierwszych latach ich istnienia były niewątpliwie błędem. Jednocześnie jednak OFE pełnią dobrą rolę edukacyjną, pokazując ludziom sens systemu emerytalnego: dziś odkładamy część dochodu, po to by na starość mieć z tego dochód. A inwestowanie choć części tych pieniędzy w gospodarkę to oczywiście lepszy pomysł niż finansowanie całości emerytur z bieżących dochodów ZUS. Słowem, działalność OFE nie zasługuje ani na bezkrytyczne pochwały, ani na bezkompromisową krytykę.
Istota problemu jest inna. Pytanie nie brzmi, czy warto część składek inwestować w gospodarkę. Pytanie powinno brzmieć: w jaki sposób to robić, aby przynosiły emerytom korzyść? OFE robiły to w sposób najprostszy i najwygodniejszy dla siebie samych, kupując akcje na giełdzie. W ten sposób inwestowały je w rozwój prywatnych firm, co brzmi nieźle. Ale jednocześnie giełda nie zawsze zachowuje się w sposób racjonalny, nie zawsze prawidłowo wycenia wartość firm, podlega silnym wahaniom, jest podatna na zmiany nastrojów i na kaprysy polityków.
Obecnie rząd proponuje coś innego: inwestowanie tych samych pieniędzy w wielkie programy gospodarcze realizowane przez państwo. To rzeczywiście zmniejsza ryzyko związane z giełdowym falowaniem nastrojów. Ale też tworzy inne ryzyko, związane z pytaniem, czy państwowe fundusze będą umiały dobrze zainwestować pieniądze emerytów, czy też, przyciskane przez polityków, wrzucą je w przedsięwzięcia ważne dla zdobywania głosów wyborczych, ale wiodące do katastrofy finansowej.