Rz: Co zaważyło o nagłym zamknięciu marki Tallinder, waszej pierwszej w segmencie premium?
Głównym problemem była zbyt niska sprzedaż. Widząc, że sklepy Tallindera wypracowywały tylko 300–350 zł w przeliczeniu na mkw., wiedzieliśmy, że to bardzo niesatysfakcjonujący nas poziom. Tym bardziej że nasze inne młode marki osiągają sprzedaż po 600 zł/mkw., zaś biznesplan dla Tallindera zakładał wartość rzędu 900 zł/mkw. Różnica była zbyt duża. Głównym powodem słabszej sprzedaży Tallindera była niska odwiedzalność jego salonów. Marka była mało znana i pomimo dobrze prezentujących się sklepów odnotowywały one niższą odwiedzalność w porównaniu z innymi brandami.
Jednak pierwszy sklep Tallindera działał dopiero od lutego, obecnie macie ich osiem, a marketing nie był też prowadzony na bardzo szeroką skalę. Nie było szansy poprawy?
Patrzyliśmy na nasze dwie inne marki, czyli powstałe w 2008 r. Mohito oraz uruchomione w 2013 r. Sinsay. Ta druga marka, oferująca przecież znacznie tańszą odzież, wystartowała ze średnią sprzedażą ponad 600 zł/mkw. Z kolei Mohito wystartowało z kwotą 550 zł i przez trzy lata podniosło średnią sprzedaż aż o połowę. Nie spotkaliśmy się jednak z przypadkiem, aby marka była w stanie zwiększyć sprzedaż trzykrotnie od poziomu debiutu. To był mocny sygnał, że z Tallinderem nie jest dobrze. Biorąc pod uwagę całościowy kontekst, w jakim jest nasza firma, zdecydowaliśmy o zamknięciu marki. Wyniki finansowe nie pozwalają nam na ponoszenie strat, jakie prawdopodobnie przynosiłby Tallinder. Potrzebujemy także wsparcia marki Reserved dobrymi projektantami, technologami odzieży i kupcami.
Czy przedstawione wcześniej szacunki to całość strat, jakie LPP poniesie po zamknięciu Tallindera?