Jedynie w wyjątkowych okazjach rozciąga się na członków rad nadzorczych. Jest to zaszłość po czasach, gdy z punktu widzenia właścicieli firm rady nadzorcze były tylko kłopotliwą formalnością wymuszoną przez prawo.

Wprowadzone potem regulacje, które m.in. obciążyły radę nadzorczą, wraz z zarządem, solidarną odpowiedzialnością za sprawozdanie finansowe spółki, zwiększyły ich rolę. Jak jednak wynika z raportu portalu NadzorKorporacyjny.pl, w części firm ten nadzór nadal jest formalnością. Trudno o inną ocenę sytuacji, gdy jedna osoba zasiada w 50 radach. To oczywiście skrajność, ale nie brakuje przypadków, gdy ktoś nadzoruje kilkanaście spółek. Andrzej Nartowski, wieloletni prezes Polskiego Instytutu Dyrektorów oraz ekspert ładu korporacyjnego (corporate governance), nazywa takich członków rad ornamentariuszami. Pełnią bowiem funkcję ozdobnika, sprzedając spółce swoje nazwisko, ale nie mając czasu, by poświęcić jej więcej uwagi.

Drugą grupą są członkowie rad nadzorczych w spółkach zdominowanych przez ich założycieli, które utrzymały specyfikę familijnych biznesów na tyle, że to członkowie rodziny i dobrzy znajomi dorabiają sobie w radzie nadzorczej (choć zwykle za niewielkie pieniądze). O rzeczywistej roli rady trudno mówić w sytuacji, gdy np. działalność prezesa nadzoruje jego żona i siostra. Niewykluczone, że właśnie stąd bierze się zastanawiająca zdaniem autorów raportu różnica w udziale kobiet w radach spółek giełdowych i pozostałych firm. Za barometr znaczenia polskich rad nadzorczych można uznać wysokość średniego wynagrodzenia ich członka (650 zł miesięcznie). To kwota, za którą nie da się przyciągnąć fachowców poważnie traktujących swoją rolę. Tymczasem na poważnym traktowaniu roli rad nadzorczych zyskaliby wszyscy; akcjonariusze, firmy i cała gospodarka.