Zagrożeniem bezpośrednim jest oczywiście Brexit. Wycofanie się dużego płatnika z UE spowoduje, że powstanie dziura. W negatywnym scenariuszu już w 2019 r., bo nikt Wielkiej Brytanii nie zmusi do uregulowania jej prawnych zobowiązań. W pozytywnym – stanie się to w nowej perspektywie finansowej po 2020 roku. Tylko z tego powodu pieniędzy będzie więc na pewno mniej, bo trudno liczyć, żeby inni płatnicy tę lukę wypełnili. Drugim problemem są inne wyzwania u państw płatników netto, które zmuszą Unię do przesunięcia finansowych priorytetów. Chodzi nie tylko o imigrację, ale też np. o walkę z bezrobociem młodych czy marazmem inwestycyjnym.
Do tego dochodzi rosnąca przepaść polityczna. W UE coraz bardziej otwarcie mówi się dziś o Europie różnych prędkości: ci, którzy chcą się dalej integrować, czują większą wspólnotę interesów, robią to w mniejszym gronie. Oczywiście inicjatywa jest otwarta dla innych, ale Polska w ostatnim czasie przedstawia różną wizję. Chce mniej Unii, więcej suwerenności. W takim modelu trudno zachować fundusze strukturalne, które są przecież projektem politycznym, a nie warunkiem swobodnej wymiany towarów czy usług.
– Polska musi zdać sobie sprawę, że jeśli chce ograniczenia UE do wspólnego rynku, to naturalnie pojawia się pytanie o politykę spójności – mówią dyplomaci w Brukseli. Argumentów o solidarności nie warto już używać, wywołują one w najlepszym wypadku śmiech, a w najgorszym zdenerwowanie, szczególnie po tym, jak Polska wykazała brak empatii w kryzysie migracyjnym. Jedynym argumentem pozostaje zatem ten ekonomiczny: że fundusze wydawane w Polsce służą też biznesowi tych krajów, które na to płacą. Ale nawet on będzie miał ograniczony zasięg, jeśli spór polityczny będzie się pogłębiał.