Jak powszechnie wiadomo, zapisana w umowie o pracę kwota miesięcznego wynagrodzenia brutto nie opisuje ani tego, co otrzymuje na rękę pracownik (czyli netto), ani tego, ile pieniędzy na zatrudnienie pracownika musi wydać pracodawca. Na przykład przy wynagrodzeniu brutto 4000 zł pracownik otrzymuje na rękę tylko 2900 zł, bo 1100 zł musi oddać w postaci składek na ZUS i podatku PIT. Jednocześnie do tych 4000 zł brutto dolicza się też składki ZUS po stronie pracodawcy wynoszące 800 zł. Zatem ostatecznie całkowity koszt pracy pracownika to: 2900 zł wypłacone mu plus 1100 zł składek na ZUS i podatku PIT po stronie pracownika plus 800 zł składek na ZUS po stronie pracodawcy. Czyli razem 4800 zł (Uwaga: podane w tym tekście kwoty są zaokrąglone – kwoty rzeczywiste to 1146,04 zł po stronie pracownika i 824,00 zł po stronie pracodawcy).
Pracodawca czy pracownik
Te finansowe przepływy możemy jednak zinterpretować inaczej, nie zmieniając ich wartości ani o grosz. Z jednej strony można założyć, że całość składek na ZUS i podatek PIT są po stronie pracownika, który dostaje na rękę 2900 zł, a państwu musi oddać 1900 zł (razem niezmiennie 4800 zł) natomiast pracodawca nie płaci ani grosza podatków i składek związanych z zatrudnieniem pracownika (w tym przypadku płaca brutto to 4800 zł).
Przy takim założeniu pracownik może się poczuć wyzyskiwany, bo nie będzie mu się podobać, że to on płaci wszystkie podatki i składki, a pracodawca nic nie płaci. Domagać się więc będzie ich obniżenia i/lub wprowadzenia w podatku PIT kwoty wolnej od opodatkowania. Warto podkreślić, że tego typu scenariusz można by łatwo wprowadzić w życie, uchwalając ustawę, która zwiększałaby odpowiednio, z mocy prawa, zapisane w umowach o pracę kwoty wynagrodzenia brutto (w naszym przypadku z 4000 zł na 4800 zł).
Z drugiej strony można też założyć, że całość składek na ZUS i podatku PIT jest po stronie pracodawcy, który wypłaca pracownikowi 2900 zł, a państwu musi jeszcze dołożyć 1900 zł (razem niezmiennie 4800 zł), natomiast pracownik nie płaci ani grosza podatków i składek (płaca brutto wyniesie wtedy 2900 zł). Przy takim założeniu pracownik nie powinien narzekać, bo dla niego płaca brutto równa się płacy netto – dostaje na rękę wszystko to, co mu się należy według umowy o pracę. Nie ma powodu, aby domagał się podwyższenia kwoty wolnej od podatku, bo cała płaca, jaką dostaje, już jest wolna od jakichkolwiek obciążeń (a nie można zmniejszyć zerowych obciążeń). Tego typu scenariusz można by łatwo wprowadzić w życie, uchwalając ustawę, która zmniejszałaby odpowiednio, z mocy prawa, zapisane w umowach o pracę kwoty wynagrodzenia brutto (w naszym przypadku z 4000 zł na 2900 zł). Jego realizację można by opisać (i tak się to robi) jako wprowadzenie „podatku od funduszu płac", który mieliby płacić pracodawcy.
Wniosek? Podział podatków związanych z zatrudnianiem pracowników na część płaconą przez pracownika i przez pracodawcę jest podziałem sztucznym, umownym. Interesujące jest też to, że dokładnie te same fakty (dotyczące wysokości podatków i składek związanych z płacami pracowników) mogą być zupełnie inaczej postrzegane w zależności od tego, jak je opiszemy.