Nie żebym cały dzień siedziała z nosem w prognozach pogody, ale odetchnęłabym z ulgą na wieść, że nasz krajowy system elektroenergetyczny jest w stanie poradzić sobie w każdych warunkach. Dziś jest jeszcze na to za wcześnie, choć energetycy wyciągnęli lekcję z 2015 r. i są dziś znacznie lepiej przygotowani na falę upałów niż przed dwoma laty.
Oczywiście same upały nie są groźne dla systemu, ale w połączeniu z innymi niekorzystnymi warunkami, takimi jak niski stan wód w rzekach czy awaria ważnego bloku energetycznego, są już niebezpieczne. Cieszę się, że Polskie Sieci Elektroenergetyczne mają do dyspozycji więcej niż w 2015 r. narzędzi, których mogą użyć w momentach szczytowego zapotrzebowania na energię elektryczną. Wydaje się, że w kolejnych latach sytuacja będzie jeszcze bardziej komfortowa. W budowie są nowe bloki energetyczne, które dzięki wykorzystaniu nowszych technologii w mniejszym stopniu niż obecne będą zależne od warunków atmosferycznych. Niezwykle pomocna byłaby też większa dywersyfikacja produkcji energii. Warto rozważyć chociażby zwiększenie mocy fotowoltaicznych, dziś niemal nieobecnych w polskim systemie, a także rozwój energetyki rozproszonej.
O bezpieczeństwie energetycznym myślą też duże zakłady produkcyjne, które stawiają na własne źródła energii. To im – w razie problemów – w pierwszej kolejności operator sieci przesyłowej limituje energię. Tak działo się w sierpniu 2015 r., co wywołało niemałe zaskoczenie wśród przedsiębiorców. Nic więc dziwnego, że duże fabryki wolą nie zdawać się na los, ale same zadbać o produkcję energii na własne potrzeby. Ale może kiedyś przyjdzie dzień...