Maciej Piróg: Czasu do stracenia już po prostu nie ma

PiS rządzi już dwa lata. Dwa lata ministrem zdrowia jest Konstanty Radziwiłł. Na pewno na półmetku kadencji można powiedzieć: w ochronie zdrowia ten czas został stracony.

Publikacja: 12.12.2017 21:00

Maciej Piróg: Czasu do stracenia już po prostu nie ma

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski

Jesienią 2015 r. ministrem został nie tylko lekarz, bo w Polsce ministrem zdrowia niemal zawsze zostają lekarze, ale przede wszystkim – doświadczony działacz samorządu lekarskiego, wieloletni (dwie kadencje) prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, członek władz europejskich organizacji lekarskich, który nierzadko walczył o wysokie standardy dialogu społecznego w ochronie zdrowia. Można było mieć wątpliwości, czy ma wystarczające doświadczenie polityczne, czy nie zabraknie mu wiedzy niezbędnej do przeprowadzenia zmian w skali makro, ale tak jego wcześniejsza działalność publiczna jak i ekipa, z jaką przyszedł do Ministerstwa Zdrowia, napawały optymizmem.

Takie były też pierwsze miesiące urzędowania. Fundamentem działalności miał być dialog społeczny. Otwarcie ministerstwa, powołanie zespołów do opracowywania strategii i harmonogramu zmian – to wszystko zdecydowanie przemawiało na korzyść ministra.

Niepokojące sygnały

Przez pierwsze pół roku minister rzeczywiście słuchał ekspertów, partnerów społecznych. A potem z zespołów zaczęły dochodzić niepokojące sygnały – o niedotrzymywaniu harmonogramu, równolegle prowadzonych przez resort przygotowaniach do własnych, odbiegających od uzgadnianych, rozwiązań. Przykładem był zespół ds. zmian systemowych, w którego pracach na zaproszenie ministra uczestniczyłem. Doświadczeni praktycy i teoretycy spotykali się najpierw z ministrem, potem sami, i zastanawiali się, jak naprawić to, co szwankuje. Głównym wnioskiem było to, że nie można dopuścić do likwidacji składki na ubezpieczenie zdrowotne jako odrębnego strumienia finansowania systemu ochrony zdrowia. Powód? Daje to większe bezpieczeństwo systemowi ochrony zdrowia, chroni go przed ewentualnymi zakusami polityków na inne zagospodarowanie kilku czy kilkunastu miliardów złotych, gdy w budżecie państwa zaczyna brakować pieniędzy lub pojawiają się nowe priorytety.

Przyszedł czerwiec 2016 r. i minister rozwiązał zespół, by kilkanaście dni później ogłosić koncepcję Narodowej Służby Zdrowia, której założeniem była likwidacja Narodowego Funduszu Zdrowia. Następny rok poświęcił zaś na poszukiwanie uzasadnienia. Tysiące godzin pracy ministerialnych urzędników i ekspertów. Gigabajty tekstów, opracowań, tabel. Symulacje i kalkulacje – wszystko poszło z dymem, bo na początku lipca 2017 r. prezes PiS ogłosił, że jednak likwidacja NFZ nie jest dla niego priorytetem. Konstanty Radziwiłł dowiedział się o tym z przemówienia Jarosława Kaczyńskiego, które postawiło pod ogromnym znakiem zapytania sens jego kilkunastomiesięcznej pracy.

Konkurencyjne projekty

Wiosną stało się też jasne, że zaniedbań w kwestii finansowania systemu, jak i wynagrodzeń pracowniczych nie da się znów „zamieść pod dywan". Organizacje z Porozumienia Zawodów Medycznych zebrały blisko 250 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy zwiększającej wynagrodzenia w ochronie zdrowia. Ministerstwo odpowiedziało własnym projektem – o płacach minimalnych.

Można uznać projekt obywatelski za mało realistyczny, bo trzeba by znaleźć dziesiątki miliardów na same wynagrodzenia. PZM postawiło jednak sprawę otwarcie: wyższe płace muszą być sfinansowane z podniesienia nakładów na ochronę zdrowia do 6,8 proc. PKB, uznawanych przez UE za minimum gwarancji dostępu do świadczeń zdrowotnych.

Rząd przeforsował projekt z pozoru bardziej „racjonalny", ale wadliwy: niewielkie, rozłożone podwyżki, pracodawcy mają sfinansować ze środków w ramach kontraktów. Czyli w praktyce z powiększenia deficytu swoich placówek, wręcz – z ich dalszego zadłużenia.

Prace nad projektem pokazały, że rząd w sprawach ochrony zdrowia podejmuje decyzje obarczone skutkami finansowymi tylko gdy jest pod ścianą. Gdyby nie sukces zbiórki podpisów pod projektem obywatelskim, resorty zdrowia i finansów prowadziłyby prace studyjne i konferencje uzgodnieniowe na temat płac minimalnych pracowników wykonujących zawody medyczne prawdopodobnie do tej pory. Co, jak się okazuje, nie byłoby pozbawione sensu: z danych, jakie na spotkaniach Rady Dialogu Społecznego podaje strona związkowa, wynika, że w wielu placówkach rządowa ustawa nie jest realizowana, gdyż nie ma na nią pieniędzy.

Gdyby nie determinacja i protest rezydentów, prace nad ustawą z mapą drogową dojścia do 6 proc. PKB na zdrowie w 2025 r., której przyjęciem przez rząd szczyci się Konstanty Radziwiłł, zapewne zostałyby tam, gdzie były pod koniec września: ministerialny, wstępny projekt, odsyłany z Kancelarii Premiera i Ministerstwa Finansów z niekończącymi się uwagami.

Ochrony zdrowia nie uzdrowi biały szczyt ani okrągły stół, przy którym zasiądą eksperci, którzy od lat rozmawiają we własnym gronie o tych samych problemach. Potrzebne jest nowe otwarcie, nowa krew i świeże spojrzenie. Ludzie, którzy na problemy finansowania i organizacji systemu spojrzą z nowej perspektywy: ekonomiści, finansiści, specjaliści od ubezpieczeń i rynku pracy.

Finansowanie systemu ochrony zdrowia mogłoby się radykalnie poprawić, gdyby decydenci postawili na porządkowanie i urealnianie transferów, które już są – nieproporcjonalnie niskie składki zdrowotne płacone przez KRUS, brak oskładkowania umów o dzieło, od których przecież płacony jest PIT (a składka zdrowotna w dużej części jest powiązana z podatkiem!) to tylko przykłady, że pieniędzy do systemu może i powinno płynąć więcej. Brakuje woli i odwagi politycznej włączenia części strumienia prywatnych pieniędzy do systemu publicznego – nie w formie bezpośrednich płatności, jak proponował resort zdrowia, ale w formie dodatkowych ubezpieczeń, najbardziej cywilizowanej i przyjaznej dla obywateli. Nie ma poważnej dyskusji o formułowanych już publicznie, m.in. przez szefa NFZ, propozycjach częściowego połączenia NFZ z funduszami w ZUS – rentowym i chorobowym. Rządzący, zamiast budować strategię opartą na włączaniu wszystkich zasobów w ochronie zdrowia do systemu publicznego, z przyczyn ideologicznych wykluczają część prywatnych podmiotów, zniechęcając inwestorów.

Opozycję i partię rządzącą dzieli przepaść. Wydawać by się mogło, że i w ochronie zdrowia. A jednak w sprawie podwyższenia składki zdrowotnej minister zdrowia i największe ugrupowanie opozycyjne przemówili jednym głosem: Nie.

Trzeba więc szukać innych opcji i nie tylko rozmawiać, ale podejmować decyzje. Wbrew temu, co mówi minister, powolne zwiększanie finansowania – do 6 proc. PKB w ciągu ośmiu lat – nie uratuje systemu. Nie poprawi sytuacji pacjentów, nie zatrzyma kadr. Straciliśmy już za dużo czasu, nie możemy czekać.

Autor jest doradcą zarządu Konfederacji Lewiatan

Jesienią 2015 r. ministrem został nie tylko lekarz, bo w Polsce ministrem zdrowia niemal zawsze zostają lekarze, ale przede wszystkim – doświadczony działacz samorządu lekarskiego, wieloletni (dwie kadencje) prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, członek władz europejskich organizacji lekarskich, który nierzadko walczył o wysokie standardy dialogu społecznego w ochronie zdrowia. Można było mieć wątpliwości, czy ma wystarczające doświadczenie polityczne, czy nie zabraknie mu wiedzy niezbędnej do przeprowadzenia zmian w skali makro, ale tak jego wcześniejsza działalność publiczna jak i ekipa, z jaką przyszedł do Ministerstwa Zdrowia, napawały optymizmem.

Pozostało 91% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację