Współpraca obu państw i społeczeństw przekłada się na szeroko pojęte bezpieczeństwo, także gospodarcze. Polska gospodarka potrzebuje rąk do pracy, a na Ukrainie chętnych nie brakuje. Musimy jednak pamiętać, że ukraińskich pracowników widziałyby u siebie także kraje zachodnie, z Niemcami na czele.
W styczniu 2021 r. na terenie Polski przebywało 1,35 mln obywateli Ukrainy, o około 6 proc. więcej, licząc rok do roku. Z najnowszego raportu Narodowego Banku Polskiego wynika, że liczba imigrantów z Ukrainy wyraźnie zmniejszyła się jedynie na początku pandemii. Widać to po liczbie miesięcznych rejestracji pobytów krótkoterminowych i pracy sezonowej.
Jeszcze w styczniu ubiegłego roku liczba wydanych oświadczeń o zamiarze zatrudnienia oraz pozwoleń na pracę sezonową dla obywateli Ukrainy wyniosła w Polsce 160 tys. W kwietniu spadła wprawdzie do blisko 50 tys., ale już w maju nastąpiło odbicie, a w czerwcu wydano ich ponad 180 tys. Do końca roku 2020 liczba wydawanych oświadczeń oscylowała miesięcznie w okolicach 140–160 tys.
Polskie firmy czekają z otwartymi rękami na ukraińskich pracowników. Zgodnie z danymi GUS najwięcej wolnych miejsc pracy w naszym kraju jest dziś w przetwórstwie przemysłowym, budownictwie, handlu, naprawach pojazdów czy transporcie i gospodarce magazynowej. To, czy w tych sektorach pracę dostaną obywatele Ukrainy i czy Polska nie będzie dla nich tylko krajem tranzytowym, zależy od kilku czynników.
Po pierwsze, równe traktowanie. W interesie polskich przedsiębiorstw jest tworzenie dobrych warunków pracy: legalnej, godziwie płatnej, a przede wszystkim zwalczanie wszelkich form dyskryminacji pracowników ze Wschodu. Owszem, Ukraińcy potrzebują pracy, ale i polskie firmy potrzebują rąk do pracy. Skończyły się czasy, kiedy pracownik zza wschodniej granicy był zadowolony z zatrudnienia na czarno bądź na umowę śmieciową za stawkę wyższą niż u siebie w kraju, lecz niższą, niż dostałby Polak.