Z jego wypowiedzi wynika, że sprzeciwia się on zwłaszcza likwidacji opodatkowania dochodów z giełdy. Jednocześnie jest gotów zgodzić się na zniesienie obciążeń od odsetek z lokat i dochodów z funduszy inwestycyjnych.
Takie połowiczne rozwiązanie nie podoba się graczom giełdowym. Ich zdaniem to, że haracz płacą ci, którzy grają na giełdzie, a ci, którzy robią to za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych, są z tego obowiązku zwolnieni, jest patologią.
Zamiast likwidować haracz Belki, minister Rostowski wolałby, żeby uchwalono coś, co nazywa podatkiem liniowym, czyli obniżyć podatki osobiste. I to byłoby najlepsze rozwiązanie. Rzecz w tym, że nie da się go wprowadzić w najbliższych latach. W krajach sąsiednich jego pojawienie się wprawdzie zdynamizowało gospodarkę, ale u nas nie uzyska ono poparcia lewicy, a i prezydent już zapowiedział weto. Zatem likwidacja podatku Belki jest jedynym możliwym wyjściem. Ponieważ PiS wystąpił z podobnym projektem, to prezydent Kaczyński raczej go nie zablokuje.
W obecnej sytuacji politycznej PO nie ma większych szans na obniżenie innych podatków. Może - co najwyżej - manewrować stawkami akcyzy, co nie jest już takie spektakularne. Nic więc dziwnego, że jej politycy, chcąc się wykazać liberalizmem, walczą choćby o zniesienie opodatkowania dochodów z inwestycji.
Powinni się śpieszyć, bo coraz więcej sygnałów świadczy o tym, że gospodarka zwalnia i niedługo nie będzie już można zrezygnować z żadnych dochodów budżetowych. Jeżeli będą zwlekać, to wkrótce może się okazać, że jedynym podatkowym osiągnięciem tego rządu jest uchwalone przez PiS zniesienie jednej ze stawek podatku od dochodów osobistych.